|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Death Metal
Ilość torrentów:
57
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Co tu dużo mówić, na pewno wielu z Was już pogrzebało nadzieje, że Mike Browning wypuści coś pod szyldem Nocturnus. Wiadomo, że w każdym kraju jest jakaś Batushka, więc perturbacje z nazwą i jemu nie są obce. No ale dodał sobie chłop „AD” do nazwy i wypuścił swojego Nocturnusa. I wiecie co? To jest jedna z lepszych płyt tego roku. A już na pewno w death metalu. „Paradox” to w każdym calu ten Nocturnus, za którym tęsknicie od początku lat dziewięćdziesiątych, a konkretnie ten, który poznaliśmy na „The Key” i „Tresholds”. Na tej płycie wszystko mi się zgadza – już zaczynając od okładki, która jednoznacznie kojarzy się z debiutem zespołu z 1990 roku. A potem wjeżdża intro, perkusja, gitary i na końcu charakterystyczny klawisz i już wiecie, że ten album rozstawi Was po kątach. Zresztą sam Browning określa ten materiał jako wspaniałego sukcesora „The Key”. I można by to uznać za dumę czy pychę, gdyby nie jedn rzecz – gość ma rację. Osobiście śmiało mogę stwierdzić, że ta płyta stanie u mnie na półeczce na równi z obydwoma wspomnianymi przedtem albumami Nocturnus. Ja po prostu nie słyszę tutaj żadnych różnic, dla mnie ten materiał mógłby powstać w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych – ma tego samego ducha i brzmienie, a sposobu skomponowania tych utworów nie sposób pomylić z innym zespołem. Może w tym tkwi właśnie ewenement tego zespołu – Nocturnus AD nagrał dokładnie taki album jakiego oczekiwali fani, wróć! Jakiego oczekiwali maniacy tej kapeli. Na przykład ja. Niech więc Was nie zdziwi ocena „Paradox”. Ona taka była już w momencie pierwszego odsłuchu. Reszta death metalowych zespołów w tym roku została kilka okrążeń za Amerykanami. I chyba się to już nie zmieni. Oracle Spójrzmy prawdzie w oczy, the true Nocturnus, ten wizjonerski, oryginalny i w pełni zejebisty, skończył się na „Thresholds”. Bez Browninga w składzie Amerykanie już nigdy nie nawiązali do poziomu pierwszych płyt i choć materiały wydane po 1992 roku nie były przecież złe, to brakowało im (nie tak) dawnego klimatu i pierdolnięcia. Co ciekawe, dla samego Mike’a koniec Nocturnus nastąpił jeszcze zanim oficjalnie wyrzucono go na zbity pysk, bo w chwilę po debiucie – gdy pozostali muzycy całkowicie przejęli kontrolę nad kapelą, załatwiając sobie m.in. wyłączne prawa do nazwy. Kolejne kilka lat to dla Browninga tułaczka po rozmaitych mniej lub bardziej znanych załogach i powołanie do życia After Death, z którym dość długo próbował szczęścia, ale jak koniec końców nie odniósł wymiernego sukcesu. Liczne próby powrotu jako Nocturnus — a później Nocturnus AD — były torpedowane przez byłych kolegów (za granie pod tym szyldem groziło mu ekspresowe zaproszenie do sądu), więc wszystko wskazywało na to, że nowej płyty zespołu na N już się nie doczekamy. A tu niespodzianka, trzymam w łapach digipak (grrr) Paradox After Death przerobionego na Nocturnus AD i nie mogę wyjść z podziwu, bo w 95% zawiera dokładnie to, czego wielbiciel wczesnej twórczości Nocturnus mógłby sobie życzyć: rozpoznawalne zadziorne wokale, rozbudowane partie klawiszy, dziko śmigające gitary, milion solówek na kawałek, znajomą kompozycję okładki… Warto zatem wysupłać trochę grosza, tym bardziej że następnego razu może nie być. Szósty zmysł podpowiada mi bowiem, że niedługo prawnicy dobiorą się Browningowi do dupy i cała zabawa w muzykowanie rychło się dla niego skończy. Póki co cieszmy się, bo Amerykanie na Paradox nie pozostawiają miejsca na jakiejkolwiek domysły i od pierwszej minuty „Seizing The Throne” naparzają kosmiczny death metal będący w prostej linii kontynuacją „The Key”. No, nie do końca to tak wygląda… Zaryzykowałbym stwierdzenie, że krążek brzmi bardziej jak etap przejściowy między demówkami a debiutem, z całkowicie świadomym pominięciem tego, co się działo na „Thresholds”. Może właśnie tak miał wyglądać pierwotnie „The Key"? To całkiem prawdopodobne, wszak mamy tu mnóstwo nawiązań w riffach, tekstach i strukturach utworów. Oczywiście całość charakteryzuje się znacznie potężniejszym dźwiękiem i jest wykonana z rozmachem właściwym dla doświadczonych muzyków, ale skojarzenia są jednoznaczne. Na pewne uwstecznienie względem debiutu wskazuje również dość wysoki poziom brutalności i brak jakoś szczególnie wybijających się melodii. Mamy tu zatem baaardzo klasyczny Nocturnus, tylko w surowszej, solidnie doprawionej blastami i mniej przebojowej wersji. Wiadomo, jest w tym trochę grania na sentymentach, niemniej jednak tak podany death metal zawsze trafia w mój gust, a na Paradox upchnięto go aż 52 minuty. Tyle w zupełności wystarcza, żebym był kupiony. W obliczu „The Antechamber”, „Apotheosis” (ten ultraprzezajebisty riff od 3:29!), „Paleolithic” czy instrumentalnego „Number 9” nie można kręcić nosem na intencje zespołu. Nocturnus AD stworzyli kawał świetnej muzyki i nawet ciągłe reminiscencje znanych od lat szlagierów nie są w stanie tego zmienić. Brakuje mi tylko jednego – duetu Davis-McNenney z ich szybkimi paluchami i doskonałym wyczuciem melodii. Belial Koblak i Demian Heftel, obecni gitarniacy, w każdym utworze dają popis swoich niemałych umiejętności, ale odnoszę wrażenie, że akurat finezja nie jest ich najmocniejszą stroną. Mimo wszystko to drobnostka, nad którą bez trudu potrafię przejść do porządku dziennego. demo To drugi powrót legendy w tym roku. Pierwszym był Possessed, z pierwszym dużym materiałem od 33 lat. Nagrali dobrą płytę, w której jest jakaś tam pasja i ogień, a standardy produkcyjne nie kłują w uszy, jak na 2019r. i Nuclear Blast - ogólnie fajny death/thrash do piwa i potupania nóżką. No właśnie - fajny. I tylko(a może aż) tyle. Oczywiście nie miałem żadnych oczekiwań, bo powroty zza grobu nigdy nie są proste. Gdy Nocturnus - ze względów prawnych z dopiskiem AD, ale nie będę się tego kurczowo trzymał, ok? - ten prawdziwy, z Browningiem w składzie, nagrywa po ponad dwóch dekadach płytę nie fajną, a wręcz na poziomie ikonicznego "The Key"... nie pozostaje nic innego, jak płakać ze szczęścia. "Paradox" to nic innego, jak "The Key pt. 2". Niemalże wszystko - począwszy od ogólnego konceptu i tekstów, poprzez atmosferę czy brzmienie klawiszy, aż po lawinę nieokiełznanych popisów na gitarze prowadzącej - stanowi jakby kontynuację genialnego debiutu. Przy czym - absolutnie! - nie jest to odcinanie kuponów od chwalebnej przeszłości. Nocturnus, w odświeżonym składzie, dumnie wchodzi w rok 2019, posiłkując się współczesnymi walorami produkcyjnymi, ale w dobrym znaczeniu tego określenia. Natomiast cała reszta, czyli muzyka, to jest coś zupełnie nie z tej ery. Coś wspaniałego. Mamy tu do czynienia z inteligentnym, zagranym na najwyższym poziomie technicznym, podszytym progresywnym sznytem death metalem. Eleganckim i nieprzekombinowanym, mimo rozbudowanych kompozycji. Tak jak grało choćby Atheist w złotym okresie gatunku. Nowi gitarzyści z klasą kontynuują styl zapoczątkowany na "The Key" właśnie, a te gitarowe serpentyny i łamańce są nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Trochę zmienił się jednak sposób wykorzystania klawiszy. Nadal brzmią cudownie tandetnie i kiczowato(czyli dokładnie tak, jak ma być), teraz jednak znacznie częściej wychodzą na pierwszy plan i grają równolegle z wiosłami. A w takim "The Bandar Sign" parapet jest dosłownie masakrowany! Ten utwór zresztą, jest jednym z moich ulubionych: progresje akordów wspaniale nawiązują do muzyki klasycznej, a całość mogłaby stanowić soundtrack do starej space opery. Gdybym chciał wyróżniać jeszcze jakieś utwory, to musiałbym wymienić niemal każdy. Ograniczę się do "Precession of the Equinoxes", najkrótszym z płyty, a jednocześnie tak kipiącym pomysłami i niesamowitym klimatem... warto też wspomnieć o zamykającym album, instrumentalnym "Number 9", który momentami przypomina mi duchowego spadkobiercę "Cosmic Sea" Chucka Schuldinera i spółki. W każdym razie, płyta trwa 52 minuty: dość długo jak na tak jednorodny brzmieniowo gatunek, jakim jest death metal. Tak jak nowy Possessed zaczyna mnie jednak drażnić i nudzić pod koniec - przy podobnej długości - tak Nocturnus nieustannie mnie intryguje i fascynuje. Każda kompozycja ma bowiem własny charakter i swoje miejsce w tej historii. A nad tym wszystkim stoi Mike Browning, który nie warczy i nie szczeka już może jak na "The Key"(trochę lat minęło), ale jego wokal jak dla mnie nadal jest zajebiście unikalny. Przypomina mi przewodnika, który wręcz spokojnie przeprowadza mnie przez światy kreowane dzięki muzyce Nocturnus - ancient ones, cave paintings, cycle of the seasons i takie tam ;) Nie znajdziecie tu agresji ani deathmetalowego wyziewu, ale jednocześnie jest tu wystarczająco dużo takiego charakterystycznego pazura i zadziorności, że idealnie wpasowuje się to w konwencję zespołu. Można opowiadać i opowiadać, wgłębiając się w szczegóły tych utworów i rozpływając się nad poszczególnymi składowymi tej muzyki. Sugeruję jednak zakupić sobie płytę i samemu zasmakować magii tych dźwięków. A jak mi nie wierzycie, to sprawdźcie dwa dość reprezentatywne utwory dla całości: wspomniany już "Precession..." oraz "The Antechamber", oba zresztą udostępnione na twojej tubie przedpremierowo. Miłego! Deathhammer Resurrected from the ashes of one of the most influential death metal bands of all time, Nocturnus, NOCTURNUS AD was initiated by Nocturnus founder/mastermind/death metal legend Mike Browning (also co-founder of Morbid Angel) to continue the path that was laid down, 28 years later, by the legendary Florida death metal band’s seminal 1990 album “The Key”. An album recognized as one of the most important death metal albums of all time. Entitled “Paradox”, the debut NOCTURNUS AD full-length album is the direct and proper follow-up to “The Key”, musically and thematically where the story and themes vocalist/drummer Browning laid out with “The Key” continue with “Paradox” through the lens of the occult. The story follows the journey of Dr. Allen William Magus (aka Dr. Magus), a scientist who got ravaged by a war plague disease and kept what was left of himself alive by creating a bio suit, from the aftermath of the events that went down in “The Key”. On a musical plane, “Paradox’s” otherworldly, technical dark atmospheric occult death metal blueprint harnesses and carries on the energy of “The Key” and the overall cult death metal vibe of the early ‘90s in the singular forward-thinking way that Nocturnus exhibited. Musically overwhelming and pretty much a sonic attack on the senses from every angle, “Paradox” is sci-fi death metal reclaiming its throne back to its originators. With Browning (technically returning to Nocturnus lore since 1992) commanding the craft alongside a lineup (that also forms his other band, After Death) that continues the Nocturnus legacy through guitarists Demian Heftel and Belial Koblack, bassist Daniel Tucker (ex-Obituary), and keyboardist Josh Holdren. With the blazing and fervent guitar work of Heftel and Koblack and with the carefully orchestrated keyboard sounds being the most developed out of any Nocturnus-related release, this integral component helps solidify the calculated pummeling rhythm section in resurrecting the classic sound of “The Key”. And of course Browning’s distinct vocals spewing the incantations containing the classic Browning vocal traits as reflected on “The Key” and of course Morbid Angel’s classic “Abominations Of Desolation”, with Browning of course being the co-writer of some of those classic and signature Morbid Angel anthems of old. Overall, “Paradox” will see NOCTURNUS AD reclaim and continue to properly carry the torch of the legacy Nocturnus’ laid down with “The Key”, “Paradox” being the ceremonial illuminating Nocturnus-related release that has finally befallen the mortal coil after 28 years. ..::TRACK-LIST::.. 1. Seizing The Throne 05:53 2. The Bandar Sign 05:50 3. Paleolithic 05:02 4. Precession Of The Equinoxes 04:35 5. The Antechamber 06:26 6. The Return Of The Lost Key 07:46 7. Apotheosis 06:17 8. Aeon Of The Ancient Ones 05:38 9. Number 9 04:42 ..::OBSADA::.. Drums, Vocals - Mike Browning Guitar - Demian Heftel Guitar, Backing Vocals - Belial Koblak Keyboards - Josh Holdren Bass - Daniel Tucker https://www.youtube.com/watch?v=9YtCPkw5Ecg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-28 16:16:55
Rozmiar: 122.41 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Co tu dużo mówić, na pewno wielu z Was już pogrzebało nadzieje, że Mike Browning wypuści coś pod szyldem Nocturnus. Wiadomo, że w każdym kraju jest jakaś Batushka, więc perturbacje z nazwą i jemu nie są obce. No ale dodał sobie chłop „AD” do nazwy i wypuścił swojego Nocturnusa. I wiecie co? To jest jedna z lepszych płyt tego roku. A już na pewno w death metalu. „Paradox” to w każdym calu ten Nocturnus, za którym tęsknicie od początku lat dziewięćdziesiątych, a konkretnie ten, który poznaliśmy na „The Key” i „Tresholds”. Na tej płycie wszystko mi się zgadza – już zaczynając od okładki, która jednoznacznie kojarzy się z debiutem zespołu z 1990 roku. A potem wjeżdża intro, perkusja, gitary i na końcu charakterystyczny klawisz i już wiecie, że ten album rozstawi Was po kątach. Zresztą sam Browning określa ten materiał jako wspaniałego sukcesora „The Key”. I można by to uznać za dumę czy pychę, gdyby nie jedn rzecz – gość ma rację. Osobiście śmiało mogę stwierdzić, że ta płyta stanie u mnie na półeczce na równi z obydwoma wspomnianymi przedtem albumami Nocturnus. Ja po prostu nie słyszę tutaj żadnych różnic, dla mnie ten materiał mógłby powstać w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych – ma tego samego ducha i brzmienie, a sposobu skomponowania tych utworów nie sposób pomylić z innym zespołem. Może w tym tkwi właśnie ewenement tego zespołu – Nocturnus AD nagrał dokładnie taki album jakiego oczekiwali fani, wróć! Jakiego oczekiwali maniacy tej kapeli. Na przykład ja. Niech więc Was nie zdziwi ocena „Paradox”. Ona taka była już w momencie pierwszego odsłuchu. Reszta death metalowych zespołów w tym roku została kilka okrążeń za Amerykanami. I chyba się to już nie zmieni. Oracle Spójrzmy prawdzie w oczy, the true Nocturnus, ten wizjonerski, oryginalny i w pełni zejebisty, skończył się na „Thresholds”. Bez Browninga w składzie Amerykanie już nigdy nie nawiązali do poziomu pierwszych płyt i choć materiały wydane po 1992 roku nie były przecież złe, to brakowało im (nie tak) dawnego klimatu i pierdolnięcia. Co ciekawe, dla samego Mike’a koniec Nocturnus nastąpił jeszcze zanim oficjalnie wyrzucono go na zbity pysk, bo w chwilę po debiucie – gdy pozostali muzycy całkowicie przejęli kontrolę nad kapelą, załatwiając sobie m.in. wyłączne prawa do nazwy. Kolejne kilka lat to dla Browninga tułaczka po rozmaitych mniej lub bardziej znanych załogach i powołanie do życia After Death, z którym dość długo próbował szczęścia, ale jak koniec końców nie odniósł wymiernego sukcesu. Liczne próby powrotu jako Nocturnus — a później Nocturnus AD — były torpedowane przez byłych kolegów (za granie pod tym szyldem groziło mu ekspresowe zaproszenie do sądu), więc wszystko wskazywało na to, że nowej płyty zespołu na N już się nie doczekamy. A tu niespodzianka, trzymam w łapach digipak (grrr) Paradox After Death przerobionego na Nocturnus AD i nie mogę wyjść z podziwu, bo w 95% zawiera dokładnie to, czego wielbiciel wczesnej twórczości Nocturnus mógłby sobie życzyć: rozpoznawalne zadziorne wokale, rozbudowane partie klawiszy, dziko śmigające gitary, milion solówek na kawałek, znajomą kompozycję okładki… Warto zatem wysupłać trochę grosza, tym bardziej że następnego razu może nie być. Szósty zmysł podpowiada mi bowiem, że niedługo prawnicy dobiorą się Browningowi do dupy i cała zabawa w muzykowanie rychło się dla niego skończy. Póki co cieszmy się, bo Amerykanie na Paradox nie pozostawiają miejsca na jakiejkolwiek domysły i od pierwszej minuty „Seizing The Throne” naparzają kosmiczny death metal będący w prostej linii kontynuacją „The Key”. No, nie do końca to tak wygląda… Zaryzykowałbym stwierdzenie, że krążek brzmi bardziej jak etap przejściowy między demówkami a debiutem, z całkowicie świadomym pominięciem tego, co się działo na „Thresholds”. Może właśnie tak miał wyglądać pierwotnie „The Key"? To całkiem prawdopodobne, wszak mamy tu mnóstwo nawiązań w riffach, tekstach i strukturach utworów. Oczywiście całość charakteryzuje się znacznie potężniejszym dźwiękiem i jest wykonana z rozmachem właściwym dla doświadczonych muzyków, ale skojarzenia są jednoznaczne. Na pewne uwstecznienie względem debiutu wskazuje również dość wysoki poziom brutalności i brak jakoś szczególnie wybijających się melodii. Mamy tu zatem baaardzo klasyczny Nocturnus, tylko w surowszej, solidnie doprawionej blastami i mniej przebojowej wersji. Wiadomo, jest w tym trochę grania na sentymentach, niemniej jednak tak podany death metal zawsze trafia w mój gust, a na Paradox upchnięto go aż 52 minuty. Tyle w zupełności wystarcza, żebym był kupiony. W obliczu „The Antechamber”, „Apotheosis” (ten ultraprzezajebisty riff od 3:29!), „Paleolithic” czy instrumentalnego „Number 9” nie można kręcić nosem na intencje zespołu. Nocturnus AD stworzyli kawał świetnej muzyki i nawet ciągłe reminiscencje znanych od lat szlagierów nie są w stanie tego zmienić. Brakuje mi tylko jednego – duetu Davis-McNenney z ich szybkimi paluchami i doskonałym wyczuciem melodii. Belial Koblak i Demian Heftel, obecni gitarniacy, w każdym utworze dają popis swoich niemałych umiejętności, ale odnoszę wrażenie, że akurat finezja nie jest ich najmocniejszą stroną. Mimo wszystko to drobnostka, nad którą bez trudu potrafię przejść do porządku dziennego. demo To drugi powrót legendy w tym roku. Pierwszym był Possessed, z pierwszym dużym materiałem od 33 lat. Nagrali dobrą płytę, w której jest jakaś tam pasja i ogień, a standardy produkcyjne nie kłują w uszy, jak na 2019r. i Nuclear Blast - ogólnie fajny death/thrash do piwa i potupania nóżką. No właśnie - fajny. I tylko(a może aż) tyle. Oczywiście nie miałem żadnych oczekiwań, bo powroty zza grobu nigdy nie są proste. Gdy Nocturnus - ze względów prawnych z dopiskiem AD, ale nie będę się tego kurczowo trzymał, ok? - ten prawdziwy, z Browningiem w składzie, nagrywa po ponad dwóch dekadach płytę nie fajną, a wręcz na poziomie ikonicznego "The Key"... nie pozostaje nic innego, jak płakać ze szczęścia. "Paradox" to nic innego, jak "The Key pt. 2". Niemalże wszystko - począwszy od ogólnego konceptu i tekstów, poprzez atmosferę czy brzmienie klawiszy, aż po lawinę nieokiełznanych popisów na gitarze prowadzącej - stanowi jakby kontynuację genialnego debiutu. Przy czym - absolutnie! - nie jest to odcinanie kuponów od chwalebnej przeszłości. Nocturnus, w odświeżonym składzie, dumnie wchodzi w rok 2019, posiłkując się współczesnymi walorami produkcyjnymi, ale w dobrym znaczeniu tego określenia. Natomiast cała reszta, czyli muzyka, to jest coś zupełnie nie z tej ery. Coś wspaniałego. Mamy tu do czynienia z inteligentnym, zagranym na najwyższym poziomie technicznym, podszytym progresywnym sznytem death metalem. Eleganckim i nieprzekombinowanym, mimo rozbudowanych kompozycji. Tak jak grało choćby Atheist w złotym okresie gatunku. Nowi gitarzyści z klasą kontynuują styl zapoczątkowany na "The Key" właśnie, a te gitarowe serpentyny i łamańce są nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Trochę zmienił się jednak sposób wykorzystania klawiszy. Nadal brzmią cudownie tandetnie i kiczowato(czyli dokładnie tak, jak ma być), teraz jednak znacznie częściej wychodzą na pierwszy plan i grają równolegle z wiosłami. A w takim "The Bandar Sign" parapet jest dosłownie masakrowany! Ten utwór zresztą, jest jednym z moich ulubionych: progresje akordów wspaniale nawiązują do muzyki klasycznej, a całość mogłaby stanowić soundtrack do starej space opery. Gdybym chciał wyróżniać jeszcze jakieś utwory, to musiałbym wymienić niemal każdy. Ograniczę się do "Precession of the Equinoxes", najkrótszym z płyty, a jednocześnie tak kipiącym pomysłami i niesamowitym klimatem... warto też wspomnieć o zamykającym album, instrumentalnym "Number 9", który momentami przypomina mi duchowego spadkobiercę "Cosmic Sea" Chucka Schuldinera i spółki. W każdym razie, płyta trwa 52 minuty: dość długo jak na tak jednorodny brzmieniowo gatunek, jakim jest death metal. Tak jak nowy Possessed zaczyna mnie jednak drażnić i nudzić pod koniec - przy podobnej długości - tak Nocturnus nieustannie mnie intryguje i fascynuje. Każda kompozycja ma bowiem własny charakter i swoje miejsce w tej historii. A nad tym wszystkim stoi Mike Browning, który nie warczy i nie szczeka już może jak na "The Key"(trochę lat minęło), ale jego wokal jak dla mnie nadal jest zajebiście unikalny. Przypomina mi przewodnika, który wręcz spokojnie przeprowadza mnie przez światy kreowane dzięki muzyce Nocturnus - ancient ones, cave paintings, cycle of the seasons i takie tam ;) Nie znajdziecie tu agresji ani deathmetalowego wyziewu, ale jednocześnie jest tu wystarczająco dużo takiego charakterystycznego pazura i zadziorności, że idealnie wpasowuje się to w konwencję zespołu. Można opowiadać i opowiadać, wgłębiając się w szczegóły tych utworów i rozpływając się nad poszczególnymi składowymi tej muzyki. Sugeruję jednak zakupić sobie płytę i samemu zasmakować magii tych dźwięków. A jak mi nie wierzycie, to sprawdźcie dwa dość reprezentatywne utwory dla całości: wspomniany już "Precession..." oraz "The Antechamber", oba zresztą udostępnione na twojej tubie przedpremierowo. Miłego! Deathhammer Resurrected from the ashes of one of the most influential death metal bands of all time, Nocturnus, NOCTURNUS AD was initiated by Nocturnus founder/mastermind/death metal legend Mike Browning (also co-founder of Morbid Angel) to continue the path that was laid down, 28 years later, by the legendary Florida death metal band’s seminal 1990 album “The Key”. An album recognized as one of the most important death metal albums of all time. Entitled “Paradox”, the debut NOCTURNUS AD full-length album is the direct and proper follow-up to “The Key”, musically and thematically where the story and themes vocalist/drummer Browning laid out with “The Key” continue with “Paradox” through the lens of the occult. The story follows the journey of Dr. Allen William Magus (aka Dr. Magus), a scientist who got ravaged by a war plague disease and kept what was left of himself alive by creating a bio suit, from the aftermath of the events that went down in “The Key”. On a musical plane, “Paradox’s” otherworldly, technical dark atmospheric occult death metal blueprint harnesses and carries on the energy of “The Key” and the overall cult death metal vibe of the early ‘90s in the singular forward-thinking way that Nocturnus exhibited. Musically overwhelming and pretty much a sonic attack on the senses from every angle, “Paradox” is sci-fi death metal reclaiming its throne back to its originators. With Browning (technically returning to Nocturnus lore since 1992) commanding the craft alongside a lineup (that also forms his other band, After Death) that continues the Nocturnus legacy through guitarists Demian Heftel and Belial Koblack, bassist Daniel Tucker (ex-Obituary), and keyboardist Josh Holdren. With the blazing and fervent guitar work of Heftel and Koblack and with the carefully orchestrated keyboard sounds being the most developed out of any Nocturnus-related release, this integral component helps solidify the calculated pummeling rhythm section in resurrecting the classic sound of “The Key”. And of course Browning’s distinct vocals spewing the incantations containing the classic Browning vocal traits as reflected on “The Key” and of course Morbid Angel’s classic “Abominations Of Desolation”, with Browning of course being the co-writer of some of those classic and signature Morbid Angel anthems of old. Overall, “Paradox” will see NOCTURNUS AD reclaim and continue to properly carry the torch of the legacy Nocturnus’ laid down with “The Key”, “Paradox” being the ceremonial illuminating Nocturnus-related release that has finally befallen the mortal coil after 28 years. ..::TRACK-LIST::.. 1. Seizing The Throne 05:53 2. The Bandar Sign 05:50 3. Paleolithic 05:02 4. Precession Of The Equinoxes 04:35 5. The Antechamber 06:26 6. The Return Of The Lost Key 07:46 7. Apotheosis 06:17 8. Aeon Of The Ancient Ones 05:38 9. Number 9 04:42 ..::OBSADA::.. Drums, Vocals - Mike Browning Guitar - Demian Heftel Guitar, Backing Vocals - Belial Koblak Keyboards - Josh Holdren Bass - Daniel Tucker https://www.youtube.com/watch?v=9YtCPkw5Ecg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-28 16:12:46
Rozmiar: 379.96 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. "Forgotten Scriptures" zawiera niepublikowany wcześniej utwór pt. "Vengeance of the Abyss", jak również nagrania z siedmiocalowych splitów z ANATOMIA, ETERNAL SOLSTICE, ERODED, MEATHOLE INFECTION, FATHER BEFOULED, 12"MLP z OFFAL, "Resurrected And Rotting" 7"EP oraz jeden utwór koncertowy pt. "Unholy Crucifixion. W składzie DECREPITAPH udzielają się obecni muzycy doskonale znanych amerykańskich zespołów jak ENCOFFINATION, FATHERBEFOULED, SCAREMAKER, TOMBSTONES, LOATHSOME, BEYOND HELL etc. Krążek ten to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów DECREPITAPH i ich chorboliwego, ciężkiego i doomowego death metalu w stylu ASPHYX, ROTTREVORE, DERKETA. "Forgotten Scriptures" collects previously unreleased track "Vengeance of the Abyss", songs from the split 7"s w/ ANATOMIA, ETERNAL SOLSTICE, ERODED, MEATHOLE INFECTION, FATHER BEFOULED, split 12"MLP w/ OFFAL and live track "Unholy Crucifixion". DECREPITAPH features current members of ENCOFFINATION, FATHERBEFOULED, SCAREMAKER, TOMBSTONES, LOATHSOME, BEYOND HELL etc. The 13-song CD is definitely a must have for all fans of DECREPITAPH and their morbid, heavy and doomy death metal in the vein of ASPHYX, ROTTREVORE, DERKETA. ..::TRACK-LIST::.. 1. Vengeance of the Abyss 05:12 2. Rot In The Grave 04:25 3. Paradise In Decomposition 03:56 4. Obsessed With Oblivion 05:46 5. Throne Of The Diabolical Ones 05:18 6. Forever Christ Forsaken 00:57 7. Resurrected... (intro) 01:14 8. Apocalyptic Pandemonium 05:14 9. The Undead Shrines 06:18 10. ...Rotting (outro) 00:25 11. Horrid Visions Of Mutilation 05:20 12. Summoned For Sacrifice 05:55 13. Unholy Crucifixion 04:34 Track 1: Unreleased rehearsal track Track 2: Split 7" with Anatomia Track 3: Split 7" with Eternal Solstice Track 4: Split 12" with Offal Tracks 5-6: Split 7" with Eroded Tracks 7-10: Resurrected And Rotting 7" Track 11: Split 7" with Meathole Infection Track 12: Split 7" with Father Befouled Track 13: Live in Houston, TX https://www.youtube.com/watch?v=FiLk5MiAC_U SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-25 19:25:55
Rozmiar: 131.80 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. "Forgotten Scriptures" zawiera niepublikowany wcześniej utwór pt. "Vengeance of the Abyss", jak również nagrania z siedmiocalowych splitów z ANATOMIA, ETERNAL SOLSTICE, ERODED, MEATHOLE INFECTION, FATHER BEFOULED, 12"MLP z OFFAL, "Resurrected And Rotting" 7"EP oraz jeden utwór koncertowy pt. "Unholy Crucifixion. W składzie DECREPITAPH udzielają się obecni muzycy doskonale znanych amerykańskich zespołów jak ENCOFFINATION, FATHERBEFOULED, SCAREMAKER, TOMBSTONES, LOATHSOME, BEYOND HELL etc. Krążek ten to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów DECREPITAPH i ich chorboliwego, ciężkiego i doomowego death metalu w stylu ASPHYX, ROTTREVORE, DERKETA. "Forgotten Scriptures" collects previously unreleased track "Vengeance of the Abyss", songs from the split 7"s w/ ANATOMIA, ETERNAL SOLSTICE, ERODED, MEATHOLE INFECTION, FATHER BEFOULED, split 12"MLP w/ OFFAL and live track "Unholy Crucifixion". DECREPITAPH features current members of ENCOFFINATION, FATHERBEFOULED, SCAREMAKER, TOMBSTONES, LOATHSOME, BEYOND HELL etc. The 13-song CD is definitely a must have for all fans of DECREPITAPH and their morbid, heavy and doomy death metal in the vein of ASPHYX, ROTTREVORE, DERKETA. ..::TRACK-LIST::.. 1. Vengeance of the Abyss 05:12 2. Rot In The Grave 04:25 3. Paradise In Decomposition 03:56 4. Obsessed With Oblivion 05:46 5. Throne Of The Diabolical Ones 05:18 6. Forever Christ Forsaken 00:57 7. Resurrected... (intro) 01:14 8. Apocalyptic Pandemonium 05:14 9. The Undead Shrines 06:18 10. ...Rotting (outro) 00:25 11. Horrid Visions Of Mutilation 05:20 12. Summoned For Sacrifice 05:55 13. Unholy Crucifixion 04:34 Track 1: Unreleased rehearsal track Track 2: Split 7" with Anatomia Track 3: Split 7" with Eternal Solstice Track 4: Split 12" with Offal Tracks 5-6: Split 7" with Eroded Tracks 7-10: Resurrected And Rotting 7" Track 11: Split 7" with Meathole Infection Track 12: Split 7" with Father Befouled Track 13: Live in Houston, TX https://www.youtube.com/watch?v=FiLk5MiAC_U SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-25 19:22:03
Rozmiar: 383.69 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Wintersun to Jari Mäenpää, a Jari Mäenpää to Wintersun. Ten fiński kompozytor, wokalista i multiinstrumentalista napisał wszystkie utwory na "The Forest Seasons", czyli trzeci duży album swojego flagowego zespołu. On jest także autorem słów i wykonawcą zdecydowanej większości partii instrumentalnych na nowym materiale Wintersun. Wkład pozostałych muzyków polega na wzmocnieniu sekcji wokalnej poprzez zaproponowanie czystych partii lub chórów, które dodały albumowi odpowiedniej mocy. To równocześnie najbardziej dojrzałe, wszechstronne i dopracowane dzieło fińskiej kapeli. "The Forest Seasons" składa się z czterech rozbudowanych, wielowątkowych kompozycji. Każda z nich oznacza odpowiednią porę roku. Wiosnę, czyli "Awaken From The Dark Slumber (Spring)", rozdzielają dwie części. Pierwsza charakteryzuje się mrocznym, podniosłym klimatem, utrzymanym nieomalże w blackmetalowym standardzie, zaś w drugiej wyłania się zdecydowanie więcej deathowej dynamiki, a zarazem mocnych i agresywnych zagrywek gitarowo-perkusyjnych, których wytrawnym zwieńczeniem okazują się chóry. Obie części utworu łączy drapieżny wokal Jariego Mäenpää, a także intensywna sekcja instrumentalna, przywołująca z miejsca skojarzenie z ekstremą w fińskim wydaniu. Wintersun na "The Forest Seasons" to także oszczędnie proponowane partie melancholii, jak w utworze "The Forest That Weeps (Summer)". Nie mija jednak nawet minuta spośród przeszło dwunastu, aby kompozycja wdarła się do mocnego death n’ blackowego galopu instrumentalnego. Jej środkowy fragment wypełnia także folkowa przestrzeń, którą Jari Mäenpää uzyskał sięgając m.in. po gitarę akustyczną, zaś finałowe momenty kompozycji wypełnia fantastyczny chór w wykonaniu muzyków z fińskiej i farerskiej sceny metalowej. Trzeba więc do utworów zaproponowanych na "The Forest Seasons" podchodzić całościowo. Poziom ich rozbudowania otwiera przed słuchaczem możliwość odkrycia wielu tajemnic, zaś nagłe zwroty tempa wpisują się w progresywne nieoczywistości. W cykl nieprzewidywalnych struktur dźwiękowych wpisuje się także podzielona na cztery części kompozycja "Eternal Darkness (Autumn)". To tak jakby Jari Mäenpää zatęsknił za nagrywanym w piwnicach black metalem przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. Pierwsza część jesiennego utworu stanowi niemalże reaktywację blackowych kaset magnetofonowych, czyli minimum jakości, rój instrumentów, wrzask i poczucie obcowania z totalnie potępioną muzyką. Każdemu słuchaczowi, któremu uda się przebić przez pierwsze sześć minut tego kawałka, wszelkie niedostatki (miłe wspomnienia?) wynagrodzą liczne smaczki instrumentalne, takie jak monumentalne partie bębnów, znakomita i skomplikowana solówka gitarowa, czy kolejna porcja akustycznych uniesień Jariego Mäenpää. To jednak bardzo ciężka, intensywna od nadmiaru blackowych zagrywek, kompozycja. Tymczasem zima pod postacią utworu "Loneliness (Winter)" przynosi nieco spokoju muzyce Wintersun. Kompozycja nie jest tak drapieżna i wściekła, jak jesienny "Eternal Darkness (Autumn)", a jej struktura przywołuje skojarzenia z dwoma pierwszymi utworami na krążku. Tyle, że wieńczący całe dzieło "Loneliness (Winter)" okazuje się dość nieregularnym przeżyciem. Ze jednej strony zespół prezentuje tu swoje melancholijne oblicze, zaś z drugiej wyrywa się do agresywnych zagrywek. Znalazło się tu także mnóstwo dramatyzmu, szczególnie w warstwie wokalnej, tak jakby wydzierający się wokalista wypowiadał swoje słowa po raz ostatni w życiu. Kompozycję ozdobiły także heavymetalowe riffy, nawiązujące nieco do klasyków gatunku. W sumie więc aż dziw bierze, że Jari Mäenpää w zasadzie samodzielnie zdołał nadać muzyce Wintersun takiego rozmachu, jakby wystąpił tu niebywały zaciąg muzyków. Pomimo, że cała sekcja instrumentalna i większość partii wokalnych spoczęła na jednym człowieku, to album sprawia wrażenie dzieła o wielu różnych obliczach. Wintersun na "The Forest Seasons" jest więc ciężki i drapieżny, ale też bardzo nieprzewidywalny. Znalazło tu się trochę retro black metalu, sporo agresywnego deathu, szczypta melancholii, folk i heavy metal, a całość zamyka się w przejmującej wizji cyklu narodzin, życia i śmierci. Warto sprawdzić. Konrad Sebastian Morawski 'We want to dedicate this album to the loyal Wintersun fans Who supported us through the hard times. Thank you!' ..::TRACK-LIST::.. CD 1: I. Awaken From The Dark Slumber (Spring) (14:40) Choir [3-Man] - Jari Mäenpää, Jukka Koskinen, Teemu Mäntysaari 1. Part I The Dark Slumber 2. Part II The Awakening II. The Forest That Weeps (Summer) 12:18 Choir [The Forest Expendables] - Aleksi Sihvonen, Daniel Freyberg, Heri Joensen, Jesper Anastasiadis, Jukka Koskinen, Jukka-Pekka Miettinen, Jussi Wickström, Kasper Mårtenson, Markus Toivonen, Mathias Nygård, Micko Hell, Mikko Salovaara, Mitja Harvilahti, Olli Vänskä, Perttu Vänskä, Teemu Mäntysaari III. Eternal Darkness (Autumn) (14:08) 1. Part I Haunting Darkness 2. Part II The Call Of The Dark Dream 3. Part III Beyond The Infinite Universe 4. Part IV Death IV. Loneliness (Winter) 12:54 V. Loneliness (Winter) [Bonus Acoustic Version] 8:02 CD 2 - Bonus Instrumental: I. Awaken From The Dark Slumber (Spring) (14:41) 1. Part I The Dark Slumber 2. Part II The Awakening II. The Forest That Weeps (Summer) 12:18 III. Eternal Darkness (Autumn) (14:08) 1. Part I Haunting Darkness 2. Part II The Call Of The Dark Dream 3. Part III Beyond The Infinite Universe 4. Part IV Death IV. Loneliness (Winter) 12:54 V. Loneliness (Winter) [Bonus Acoustic Version] 8:02 ..::OBSADA::.. Guitar [All Guitars], Drums, Bass, Synth [Synths], Sampler [Samples], Orchestrated By [Orchestrations By] - Jari Mäenpää Vocals [Additional Growling Shouts By] - Teemu Mäntysaari Vocals [Additional Low Growling By] - Jukka Koskinen Vocals [All Vocals By] - Jari Mäenpää https://www.youtube.com/watch?v=ZFfN3G2vjqM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-21 19:25:49
Rozmiar: 287.31 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Wintersun to Jari Mäenpää, a Jari Mäenpää to Wintersun. Ten fiński kompozytor, wokalista i multiinstrumentalista napisał wszystkie utwory na "The Forest Seasons", czyli trzeci duży album swojego flagowego zespołu. On jest także autorem słów i wykonawcą zdecydowanej większości partii instrumentalnych na nowym materiale Wintersun. Wkład pozostałych muzyków polega na wzmocnieniu sekcji wokalnej poprzez zaproponowanie czystych partii lub chórów, które dodały albumowi odpowiedniej mocy. To równocześnie najbardziej dojrzałe, wszechstronne i dopracowane dzieło fińskiej kapeli. "The Forest Seasons" składa się z czterech rozbudowanych, wielowątkowych kompozycji. Każda z nich oznacza odpowiednią porę roku. Wiosnę, czyli "Awaken From The Dark Slumber (Spring)", rozdzielają dwie części. Pierwsza charakteryzuje się mrocznym, podniosłym klimatem, utrzymanym nieomalże w blackmetalowym standardzie, zaś w drugiej wyłania się zdecydowanie więcej deathowej dynamiki, a zarazem mocnych i agresywnych zagrywek gitarowo-perkusyjnych, których wytrawnym zwieńczeniem okazują się chóry. Obie części utworu łączy drapieżny wokal Jariego Mäenpää, a także intensywna sekcja instrumentalna, przywołująca z miejsca skojarzenie z ekstremą w fińskim wydaniu. Wintersun na "The Forest Seasons" to także oszczędnie proponowane partie melancholii, jak w utworze "The Forest That Weeps (Summer)". Nie mija jednak nawet minuta spośród przeszło dwunastu, aby kompozycja wdarła się do mocnego death n’ blackowego galopu instrumentalnego. Jej środkowy fragment wypełnia także folkowa przestrzeń, którą Jari Mäenpää uzyskał sięgając m.in. po gitarę akustyczną, zaś finałowe momenty kompozycji wypełnia fantastyczny chór w wykonaniu muzyków z fińskiej i farerskiej sceny metalowej. Trzeba więc do utworów zaproponowanych na "The Forest Seasons" podchodzić całościowo. Poziom ich rozbudowania otwiera przed słuchaczem możliwość odkrycia wielu tajemnic, zaś nagłe zwroty tempa wpisują się w progresywne nieoczywistości. W cykl nieprzewidywalnych struktur dźwiękowych wpisuje się także podzielona na cztery części kompozycja "Eternal Darkness (Autumn)". To tak jakby Jari Mäenpää zatęsknił za nagrywanym w piwnicach black metalem przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. Pierwsza część jesiennego utworu stanowi niemalże reaktywację blackowych kaset magnetofonowych, czyli minimum jakości, rój instrumentów, wrzask i poczucie obcowania z totalnie potępioną muzyką. Każdemu słuchaczowi, któremu uda się przebić przez pierwsze sześć minut tego kawałka, wszelkie niedostatki (miłe wspomnienia?) wynagrodzą liczne smaczki instrumentalne, takie jak monumentalne partie bębnów, znakomita i skomplikowana solówka gitarowa, czy kolejna porcja akustycznych uniesień Jariego Mäenpää. To jednak bardzo ciężka, intensywna od nadmiaru blackowych zagrywek, kompozycja. Tymczasem zima pod postacią utworu "Loneliness (Winter)" przynosi nieco spokoju muzyce Wintersun. Kompozycja nie jest tak drapieżna i wściekła, jak jesienny "Eternal Darkness (Autumn)", a jej struktura przywołuje skojarzenia z dwoma pierwszymi utworami na krążku. Tyle, że wieńczący całe dzieło "Loneliness (Winter)" okazuje się dość nieregularnym przeżyciem. Ze jednej strony zespół prezentuje tu swoje melancholijne oblicze, zaś z drugiej wyrywa się do agresywnych zagrywek. Znalazło się tu także mnóstwo dramatyzmu, szczególnie w warstwie wokalnej, tak jakby wydzierający się wokalista wypowiadał swoje słowa po raz ostatni w życiu. Kompozycję ozdobiły także heavymetalowe riffy, nawiązujące nieco do klasyków gatunku. W sumie więc aż dziw bierze, że Jari Mäenpää w zasadzie samodzielnie zdołał nadać muzyce Wintersun takiego rozmachu, jakby wystąpił tu niebywały zaciąg muzyków. Pomimo, że cała sekcja instrumentalna i większość partii wokalnych spoczęła na jednym człowieku, to album sprawia wrażenie dzieła o wielu różnych obliczach. Wintersun na "The Forest Seasons" jest więc ciężki i drapieżny, ale też bardzo nieprzewidywalny. Znalazło tu się trochę retro black metalu, sporo agresywnego deathu, szczypta melancholii, folk i heavy metal, a całość zamyka się w przejmującej wizji cyklu narodzin, życia i śmierci. Warto sprawdzić. Konrad Sebastian Morawski 'We want to dedicate this album to the loyal Wintersun fans Who supported us through the hard times. Thank you!' ..::TRACK-LIST::.. CD 1: I. Awaken From The Dark Slumber (Spring) (14:40) Choir [3-Man] - Jari Mäenpää, Jukka Koskinen, Teemu Mäntysaari 1. Part I The Dark Slumber 2. Part II The Awakening II. The Forest That Weeps (Summer) 12:18 Choir [The Forest Expendables] - Aleksi Sihvonen, Daniel Freyberg, Heri Joensen, Jesper Anastasiadis, Jukka Koskinen, Jukka-Pekka Miettinen, Jussi Wickström, Kasper Mårtenson, Markus Toivonen, Mathias Nygård, Micko Hell, Mikko Salovaara, Mitja Harvilahti, Olli Vänskä, Perttu Vänskä, Teemu Mäntysaari III. Eternal Darkness (Autumn) (14:08) 1. Part I Haunting Darkness 2. Part II The Call Of The Dark Dream 3. Part III Beyond The Infinite Universe 4. Part IV Death IV. Loneliness (Winter) 12:54 V. Loneliness (Winter) [Bonus Acoustic Version] 8:02 CD 2 - Bonus Instrumental: I. Awaken From The Dark Slumber (Spring) (14:41) 1. Part I The Dark Slumber 2. Part II The Awakening II. The Forest That Weeps (Summer) 12:18 III. Eternal Darkness (Autumn) (14:08) 1. Part I Haunting Darkness 2. Part II The Call Of The Dark Dream 3. Part III Beyond The Infinite Universe 4. Part IV Death IV. Loneliness (Winter) 12:54 V. Loneliness (Winter) [Bonus Acoustic Version] 8:02 ..::OBSADA::.. Guitar [All Guitars], Drums, Bass, Synth [Synths], Sampler [Samples], Orchestrated By [Orchestrations By] - Jari Mäenpää Vocals [Additional Growling Shouts By] - Teemu Mäntysaari Vocals [Additional Low Growling By] - Jukka Koskinen Vocals [All Vocals By] - Jari Mäenpää https://www.youtube.com/watch?v=ZFfN3G2vjqM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-21 19:22:06
Rozmiar: 888.22 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Concrete Winds należy do tej grupy zespołów, które wdarły się szturmem w serca maniaków. Bez zbędnego pierdolenia przejdźmy więc do opisu bestialstwa zawartego na trzeciej płycie zespołu, zatytułowanej po prostu „Concrete Winds”. Tak sobie myślę i dochodzę do wniosku, że tytuł tego albumu jest nad wyraz trafny. Obcowanie z tą muzyką kojarzyć się może właśnie z byciem wystawionym na olbrzymi huragan, w efekcie którego co i rusz dostajecie w ryj oberwanym kawałkiem betonu, gruzem, żelastwem. Zero litości, od samego początku obcujemy z czymś z natury nienawistnym i pozbawionym skrupułów. Concrete Winds nie bawi się w półśrodki – te numery mają maksymalnie po trzy minuty, a większość niewiele ponad dwie. Taki zabieg maksymalizuje barbarzyństwo wylewające się z tej płyty. Finowie kroczą drogą, na której czują się już w chuj pewnie i w obecnym momencie trudno mówić o nich jako o jakichś naśladowcach Conqueror, Sarcófago czy Revenge. Choć oczywiście czuć, że to jest ta sama estetyka, ciężar i agresja, to myślę iż na obecnym etapie można już spokojnie postawić ich płyty na równi z wymienionymi. Równocześnie czuje się u nich jakąś nieopisaną świeżość – ostatni zespół z tego sortu, który pozamiatał mną w podobny sposób to Gravesend. Słuchając najnowszego opusu Concrete Winds czuję, jak rośnie we mnie samoistnie jakiś atawistyczny odruch mordu i okaleczenia. Myślę, że w pewnych warunkach to co słychać na ich trójce mogłoby być zapalnikiem do czynów prawnie zabronionych. Równocześnie pragnę poinformować, że stylistycznie u Finów jest bez zmian, podobnie zresztą jak pod względem brzmienia. Płyta brzmi bardzo surowo, chropowato, jakby samą produkcją chcieli okaleczyć Wam uszy w sposób fizyczny, a nie symboliczny. Do całości odbioru dokłada się okładka, w jakiś pojebany sposób agresywna i zwiastująca wnętrze – choć tak naprawdę trudno powiedzieć dlaczego. No i zajebiście. Dokładnie takiego czegoś potrzebowałem ostatnimi czasu. Muzyki dzikiej, nieokiełznanej i niszczącej. Wszystko to z nadmiarem dostaniecie na „Concrete Winds”. Oracle To all death metal lunatics and black metal psychopaths left out there in this toothless and tamed scene, let us proclaim the word! CONCRETE WINDS are back to push spikes, needles, and barbed wire into your flesh and ears. Once again, the noise aggressors slit the veil from beyond and step into our world to pillage and hound to death all what was known, predictable, and comfortable in metal music. Their third album is self-titled for mandatory reasons and shows the band furthermore exploring the EXTREME in extreme metal. This truly is rabies set to music! While their debut, 2019's Primitive Force, was a beacon of strife in stretching and redefining the boundaries of unholy, grinding death metal, the successor, 2021's Nerve Butcherer, pushed the limits even harder and set new standards in the world of audial bulldozing destruction and blitzin' torment. With Concrete Winds, the band now open wide again the portals to the abattoir and continue right where Nerve Butcherer had left the listener helplessly in a sonic wasteland of scorched earth, barren soil, and sheer darkness. They manifest their will to tear the listeners' drumheads out and to creep deep into souls black. As expected, the album is rooted in outrageous speed, heaviest trembling rhythm passages, abysmal croaked curses, turbulent breaks, and repulsive shrieking leads which let you drown in a maelstrom of insanity. But this time, new layers are also added to the pandemonic universe, as weird staccato riffing sections bleed into witching industrial scenarios. CONCRETE WINDS have always gone further than any recent extreme metal outfit and leave out everything that's established in music, cut off what became comfortable in metal, and blow away what still feels "appropriate" in extreme metal. It seems that this once-urgent attitude to explore limits finally has a new helmsman. Nevertheless, they stay ever loyal to the elder originators of bloody metal mayhem, but evolve those inspirations taken from masters like Morbid Angel, Necrovore, and Repulsion to a very unique and nearly "reference-less" hellwitchin’ sound. No less than Lawrence Mackrory - with the help of Matti Mäkelä - recorded, mixed, and mastered this cacophonic eruption mostly at Rorysounds Studios in Uppsala, Sweden. All of it is bound together in nine signature two-word-titled songs that altogether does not exceed the 27-minute mark. Calculators may wrongly estimate it as "short," but measured in CW units, it has the perfect length to die a thousand deaths. CONCRETE WINDS have never been for the faint-hearted. They always killed any scent of entertaining characters straight from the seed. It's easy not to understand them; it's easy not to comprehend them; it's easy not to love them. But it should not be easy to confuse entertainment with art: true art must hurt. ..::TRACK-LIST::.. 1. Permanent Dissonance 02:23 2. Virulent Glow 01:47 3. Daylight Amputations 01:57 4. Infernal Repeater 02:43 5. Subterranean Persuasion 03:21 6. Hell Trance 02:45 7. Systematic Distortion 02:41 8. Demented Gospels 03:40 9. Pounding Devotion 03:38 ..::OBSADA::.. PJ - Guitars, Vocals M - Drums https://www.youtube.com/watch?v=uvEwdrq97Es SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-20 19:40:58
Rozmiar: 60.29 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Concrete Winds należy do tej grupy zespołów, które wdarły się szturmem w serca maniaków. Bez zbędnego pierdolenia przejdźmy więc do opisu bestialstwa zawartego na trzeciej płycie zespołu, zatytułowanej po prostu „Concrete Winds”. Tak sobie myślę i dochodzę do wniosku, że tytuł tego albumu jest nad wyraz trafny. Obcowanie z tą muzyką kojarzyć się może właśnie z byciem wystawionym na olbrzymi huragan, w efekcie którego co i rusz dostajecie w ryj oberwanym kawałkiem betonu, gruzem, żelastwem. Zero litości, od samego początku obcujemy z czymś z natury nienawistnym i pozbawionym skrupułów. Concrete Winds nie bawi się w półśrodki – te numery mają maksymalnie po trzy minuty, a większość niewiele ponad dwie. Taki zabieg maksymalizuje barbarzyństwo wylewające się z tej płyty. Finowie kroczą drogą, na której czują się już w chuj pewnie i w obecnym momencie trudno mówić o nich jako o jakichś naśladowcach Conqueror, Sarcófago czy Revenge. Choć oczywiście czuć, że to jest ta sama estetyka, ciężar i agresja, to myślę iż na obecnym etapie można już spokojnie postawić ich płyty na równi z wymienionymi. Równocześnie czuje się u nich jakąś nieopisaną świeżość – ostatni zespół z tego sortu, który pozamiatał mną w podobny sposób to Gravesend. Słuchając najnowszego opusu Concrete Winds czuję, jak rośnie we mnie samoistnie jakiś atawistyczny odruch mordu i okaleczenia. Myślę, że w pewnych warunkach to co słychać na ich trójce mogłoby być zapalnikiem do czynów prawnie zabronionych. Równocześnie pragnę poinformować, że stylistycznie u Finów jest bez zmian, podobnie zresztą jak pod względem brzmienia. Płyta brzmi bardzo surowo, chropowato, jakby samą produkcją chcieli okaleczyć Wam uszy w sposób fizyczny, a nie symboliczny. Do całości odbioru dokłada się okładka, w jakiś pojebany sposób agresywna i zwiastująca wnętrze – choć tak naprawdę trudno powiedzieć dlaczego. No i zajebiście. Dokładnie takiego czegoś potrzebowałem ostatnimi czasu. Muzyki dzikiej, nieokiełznanej i niszczącej. Wszystko to z nadmiarem dostaniecie na „Concrete Winds”. Oracle To all death metal lunatics and black metal psychopaths left out there in this toothless and tamed scene, let us proclaim the word! CONCRETE WINDS are back to push spikes, needles, and barbed wire into your flesh and ears. Once again, the noise aggressors slit the veil from beyond and step into our world to pillage and hound to death all what was known, predictable, and comfortable in metal music. Their third album is self-titled for mandatory reasons and shows the band furthermore exploring the EXTREME in extreme metal. This truly is rabies set to music! While their debut, 2019's Primitive Force, was a beacon of strife in stretching and redefining the boundaries of unholy, grinding death metal, the successor, 2021's Nerve Butcherer, pushed the limits even harder and set new standards in the world of audial bulldozing destruction and blitzin' torment. With Concrete Winds, the band now open wide again the portals to the abattoir and continue right where Nerve Butcherer had left the listener helplessly in a sonic wasteland of scorched earth, barren soil, and sheer darkness. They manifest their will to tear the listeners' drumheads out and to creep deep into souls black. As expected, the album is rooted in outrageous speed, heaviest trembling rhythm passages, abysmal croaked curses, turbulent breaks, and repulsive shrieking leads which let you drown in a maelstrom of insanity. But this time, new layers are also added to the pandemonic universe, as weird staccato riffing sections bleed into witching industrial scenarios. CONCRETE WINDS have always gone further than any recent extreme metal outfit and leave out everything that's established in music, cut off what became comfortable in metal, and blow away what still feels "appropriate" in extreme metal. It seems that this once-urgent attitude to explore limits finally has a new helmsman. Nevertheless, they stay ever loyal to the elder originators of bloody metal mayhem, but evolve those inspirations taken from masters like Morbid Angel, Necrovore, and Repulsion to a very unique and nearly "reference-less" hellwitchin’ sound. No less than Lawrence Mackrory - with the help of Matti Mäkelä - recorded, mixed, and mastered this cacophonic eruption mostly at Rorysounds Studios in Uppsala, Sweden. All of it is bound together in nine signature two-word-titled songs that altogether does not exceed the 27-minute mark. Calculators may wrongly estimate it as "short," but measured in CW units, it has the perfect length to die a thousand deaths. CONCRETE WINDS have never been for the faint-hearted. They always killed any scent of entertaining characters straight from the seed. It's easy not to understand them; it's easy not to comprehend them; it's easy not to love them. But it should not be easy to confuse entertainment with art: true art must hurt. ..::TRACK-LIST::.. 1. Permanent Dissonance 02:23 2. Virulent Glow 01:47 3. Daylight Amputations 01:57 4. Infernal Repeater 02:43 5. Subterranean Persuasion 03:21 6. Hell Trance 02:45 7. Systematic Distortion 02:41 8. Demented Gospels 03:40 9. Pounding Devotion 03:38 ..::OBSADA::.. PJ - Guitars, Vocals M - Drums https://www.youtube.com/watch?v=uvEwdrq97Es SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-20 19:37:17
Rozmiar: 198.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Trzeci pełny album weteranów brutalnego i technicznego death metalu z Argentyny! Jako bonus DVD z pełnym koncertem z Buenos Aires w 2013 roku. Dla fanów HATE ETERNAL, IMMOLATION, MORBID ANGEL. Był taki czas na przełomie wieków, kiedy świat zachłysnął się death metalem z Brazylii. Wtedy to ogromne zainteresowanie budziły kapele pokroju Krisiun, Rebaelliun czy Abhorrence. Właśnie do tego okresu nawiązuje na swojej trzeciej płycie pogrywający dotąd bez sukcesów argentyński Prion. I choć wymienione zespoły słychać u nich na każdym kroku (z ogromnym, naprawdę bardzo dużym naciskiem na Krisiun), przedstawiciele sceny zza miedzy nie są dla tego trio jedynym źródłem inspiracji. Aby mieć pełniejszy obraz Uncertain Process, wyliczankę wpływów trzeba koniecznie uzupełnić o pierwsze dwie płyty Hate Eternal i Angelcorpse. Szybki i agresywny death metal z niezłym zapleczem technicznym – oto z czym mamy tu do czynienia. Muzyka pozbawiona oryginalności w szerszym rozumieniu, ale za to zagrana z pasją i dość dużym zaangażowaniem. Uncertain Process może się zatem stać fajną sentymentalną wycieczką dla fanów do dziś ocierających łzy wzruszenia przy sieczce z „Apocalyptic Revelation” czy „Burn The Promised Land”. Może, ale wcale nie musi, bo death metal w wykonaniu Argentyńczyków - choć bardzo ładnie nawiązuje do tamtej epoki - jest pozbawiony furii, która cechowała wczesne nagrania przywołanych zespołów. Brakuje mi tutaj dzikości, nieokiełznania i bardziej fanatycznego podejścia do napieprzania, czyli innymi słowy południowoamerykańskiego temperamentu. Niewykluczone, że te pierwotne instynkty charakteryzowały kiedyś także muzyków Prion, ale upływ czasu najzwyczajniej w świecie je przytępił i rozmył – wszak pod tym szyldem grają ponad dwadzieścia lat, więc zapewne mieli dość okazji, żeby się wyszumieć. To dlatego Uncertain Process jawi mi się tylko jako solidny krążek z umiarkowanym death metalem. Umiarkowanym, bo nie czuję tutaj chęci przełamywana barier, a raczej wypracowane schematy. Owszem – jest szybko, jest brutalnie, jest sprawnie wykonawczo, ale nic ponadto – panowie nie próbują być ani najszybsi, ani najbrutalniejsi, ani najbardziej techniczni. W uznaniu Uncertain Process za ponadprzeciętny materiał przeszkadzają też same utwory i ich rozbudowane struktury. Prion często lubi ponieść ambicja, więc naciągają kawałki ponad miarę, przez co tracą one część impetu i nie zostawiają tak dobrego wrażenia, jak powinny, a cała płyta w pewnym momencie robi się przydługa. Uncertain Process zakończono akcentem humorystycznym (przynajmniej tej wersji się trzymam) – coverem nudziarzy z Depeche Mode, który chyba tylko tytuł ma zgodny z oryginałem. Jeśli komuś mimo wszystko będzie mało, może jeszcze sięgnąć po uzupełniającą zestaw płytę dvd z trwającym nieco ponad czterdzieści minut koncertem z 2013 roku. demo The long running Argentinian death metal band Prion is back with their first new full length since 2008. 'Uncertain Process' is a relentless journey throughout ten tracks of torturous aggression, meticulously crafted for maximum carnage. The inevitable evolution of Prion during the past seven years is evident with their more sophisticated song structures and enhanced production quality when compared to 2008's 'Impressions'. In addition to the new CD, this release also comes with a bonus DVD 'This is How Argentina Bled', containing a full live set professionally filmed at The Roxy Live, Buenos Aires in 2013. The CD and DVD are packaged together in a double jewel case with incredible artwork by Marco Hasmann. Back with their 3rd full-length entitled “Uncertain Process” is Argentina’s Prion. What you have here is a 100% true to form, ripping slab of insanity. There isn’t really a lot of deviation on genres here. This is pretty much flat out, in your face, flesh ripping death metal. I’ve not heard too many Argentinian bands but I have no doubt that Prion is at the top of the hill where those bands are concerned. I didn’t know what to expect as this was my introduction to this band, but I must say I was pleased and surprised with what I heard on this album. An absolute, monstrous effort to say the least, this new album will be sure to find a lot of stereo time with the most devoted fans of the death metal genre. Like I said, this album is true to form in every aspect. Especially the riffs. With all the crunch and grit one could expect and be happy with and more. Not to the Swedish extreme mind you, but more along the lines of early Gorguts and Disincarnate with an ever so slight pinch of Deeds of Flesh and Internal Bleeding. The riffs have such a fluency to them that I haven’t really picked up on with any other band in recent months. Not really sure if that’s a production value or the way the material was written, but this guy has some extreme talent. Gregorio is his name. Very talented guitarist, and he does vocals as well. I mean the tempos are just insane to keeps up with to be doing vocals at the same time you’re shredding through riff after riff. I wouldn’t say the riffs are too intricate, but enough so that with everything else this guy is doing that you sit up and take notice. There are fast riffs, medium riffs and some slow riffs and each seem to be placed exactly where they need to be. The drummer Marcelo does an excellent job as well. I would say that if any part of this album varies in genre vibes and influences it is the drum work. There seems to be an incorporated technical grindcore style of playing while in very few parts of the album it almost seems progressive. There is no doubt that the dominant style of drumming is a good classic style of death metal. If I had to pick an era for this style I would have to say late 90’s to the mid 00’s. It’s drumming with substance as well. From what I can tell, it’s about 80 percent skill and 20 percent production on the drums. Well balanced throughout the album and flawless. Walter’s bass lines fill in the rest and are subtle yet noticeable, and blended well with the other musical elements resulting in a slightly heavy bottom end sound. Probably my favorite aspect of this album was the vocals. Painful and agonizing as they sound, imagine if you will the vocals of Francis Howard from Incubus, John Tardy from Obituary, and Luc Lemay from Gorguts then you pretty much have the vocal pattern for this album. The vocals are just absolutely sick for this album and are the icing on the cake! So much respect goes out to Comatose Records for releasing such an awesome album. It was most enjoyable and the fact that it comes with a DVD of a full live set from Buenos Aires is an awesome bonus. If you are a die hard fan of death metal or are looking to get into the genre then this album is a most excellent one to add to your collection. There is a lot of passion and fire here and it is quite infectious. So, get this CD and share it with every metal head that you can. Prion have returned and they have returned with a vengeance! Akerthorpe ..::TRACK-LIST::.. 1. Power Obsessed 04:38 2. Uncertain Process 05:06 3. Chronic Disease 04:32 4. Anhedonist 05:48 5. Now is the Hour 04:09 6. Control Societies 04:05 7. End is Near 03:59 8. Losing Itself in the Infinite 04:53 9. Doomed Humanity of Horror 05:45 10. Never Let Me Down Again 02:59 ..::OBSADA::.. Walter Barrionuevo - Bass Marcelo Russo - Drums Gregorio Kochian - Vocals, Guitars https://www.youtube.com/watch?v=0aJncPtXVis SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-20 11:49:03
Rozmiar: 107.86 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Trzeci pełny album weteranów brutalnego i technicznego death metalu z Argentyny! Jako bonus DVD z pełnym koncertem z Buenos Aires w 2013 roku. Dla fanów HATE ETERNAL, IMMOLATION, MORBID ANGEL. Był taki czas na przełomie wieków, kiedy świat zachłysnął się death metalem z Brazylii. Wtedy to ogromne zainteresowanie budziły kapele pokroju Krisiun, Rebaelliun czy Abhorrence. Właśnie do tego okresu nawiązuje na swojej trzeciej płycie pogrywający dotąd bez sukcesów argentyński Prion. I choć wymienione zespoły słychać u nich na każdym kroku (z ogromnym, naprawdę bardzo dużym naciskiem na Krisiun), przedstawiciele sceny zza miedzy nie są dla tego trio jedynym źródłem inspiracji. Aby mieć pełniejszy obraz Uncertain Process, wyliczankę wpływów trzeba koniecznie uzupełnić o pierwsze dwie płyty Hate Eternal i Angelcorpse. Szybki i agresywny death metal z niezłym zapleczem technicznym – oto z czym mamy tu do czynienia. Muzyka pozbawiona oryginalności w szerszym rozumieniu, ale za to zagrana z pasją i dość dużym zaangażowaniem. Uncertain Process może się zatem stać fajną sentymentalną wycieczką dla fanów do dziś ocierających łzy wzruszenia przy sieczce z „Apocalyptic Revelation” czy „Burn The Promised Land”. Może, ale wcale nie musi, bo death metal w wykonaniu Argentyńczyków - choć bardzo ładnie nawiązuje do tamtej epoki - jest pozbawiony furii, która cechowała wczesne nagrania przywołanych zespołów. Brakuje mi tutaj dzikości, nieokiełznania i bardziej fanatycznego podejścia do napieprzania, czyli innymi słowy południowoamerykańskiego temperamentu. Niewykluczone, że te pierwotne instynkty charakteryzowały kiedyś także muzyków Prion, ale upływ czasu najzwyczajniej w świecie je przytępił i rozmył – wszak pod tym szyldem grają ponad dwadzieścia lat, więc zapewne mieli dość okazji, żeby się wyszumieć. To dlatego Uncertain Process jawi mi się tylko jako solidny krążek z umiarkowanym death metalem. Umiarkowanym, bo nie czuję tutaj chęci przełamywana barier, a raczej wypracowane schematy. Owszem – jest szybko, jest brutalnie, jest sprawnie wykonawczo, ale nic ponadto – panowie nie próbują być ani najszybsi, ani najbrutalniejsi, ani najbardziej techniczni. W uznaniu Uncertain Process za ponadprzeciętny materiał przeszkadzają też same utwory i ich rozbudowane struktury. Prion często lubi ponieść ambicja, więc naciągają kawałki ponad miarę, przez co tracą one część impetu i nie zostawiają tak dobrego wrażenia, jak powinny, a cała płyta w pewnym momencie robi się przydługa. Uncertain Process zakończono akcentem humorystycznym (przynajmniej tej wersji się trzymam) – coverem nudziarzy z Depeche Mode, który chyba tylko tytuł ma zgodny z oryginałem. Jeśli komuś mimo wszystko będzie mało, może jeszcze sięgnąć po uzupełniającą zestaw płytę dvd z trwającym nieco ponad czterdzieści minut koncertem z 2013 roku. demo The long running Argentinian death metal band Prion is back with their first new full length since 2008. 'Uncertain Process' is a relentless journey throughout ten tracks of torturous aggression, meticulously crafted for maximum carnage. The inevitable evolution of Prion during the past seven years is evident with their more sophisticated song structures and enhanced production quality when compared to 2008's 'Impressions'. In addition to the new CD, this release also comes with a bonus DVD 'This is How Argentina Bled', containing a full live set professionally filmed at The Roxy Live, Buenos Aires in 2013. The CD and DVD are packaged together in a double jewel case with incredible artwork by Marco Hasmann. Back with their 3rd full-length entitled “Uncertain Process” is Argentina’s Prion. What you have here is a 100% true to form, ripping slab of insanity. There isn’t really a lot of deviation on genres here. This is pretty much flat out, in your face, flesh ripping death metal. I’ve not heard too many Argentinian bands but I have no doubt that Prion is at the top of the hill where those bands are concerned. I didn’t know what to expect as this was my introduction to this band, but I must say I was pleased and surprised with what I heard on this album. An absolute, monstrous effort to say the least, this new album will be sure to find a lot of stereo time with the most devoted fans of the death metal genre. Like I said, this album is true to form in every aspect. Especially the riffs. With all the crunch and grit one could expect and be happy with and more. Not to the Swedish extreme mind you, but more along the lines of early Gorguts and Disincarnate with an ever so slight pinch of Deeds of Flesh and Internal Bleeding. The riffs have such a fluency to them that I haven’t really picked up on with any other band in recent months. Not really sure if that’s a production value or the way the material was written, but this guy has some extreme talent. Gregorio is his name. Very talented guitarist, and he does vocals as well. I mean the tempos are just insane to keeps up with to be doing vocals at the same time you’re shredding through riff after riff. I wouldn’t say the riffs are too intricate, but enough so that with everything else this guy is doing that you sit up and take notice. There are fast riffs, medium riffs and some slow riffs and each seem to be placed exactly where they need to be. The drummer Marcelo does an excellent job as well. I would say that if any part of this album varies in genre vibes and influences it is the drum work. There seems to be an incorporated technical grindcore style of playing while in very few parts of the album it almost seems progressive. There is no doubt that the dominant style of drumming is a good classic style of death metal. If I had to pick an era for this style I would have to say late 90’s to the mid 00’s. It’s drumming with substance as well. From what I can tell, it’s about 80 percent skill and 20 percent production on the drums. Well balanced throughout the album and flawless. Walter’s bass lines fill in the rest and are subtle yet noticeable, and blended well with the other musical elements resulting in a slightly heavy bottom end sound. Probably my favorite aspect of this album was the vocals. Painful and agonizing as they sound, imagine if you will the vocals of Francis Howard from Incubus, John Tardy from Obituary, and Luc Lemay from Gorguts then you pretty much have the vocal pattern for this album. The vocals are just absolutely sick for this album and are the icing on the cake! So much respect goes out to Comatose Records for releasing such an awesome album. It was most enjoyable and the fact that it comes with a DVD of a full live set from Buenos Aires is an awesome bonus. If you are a die hard fan of death metal or are looking to get into the genre then this album is a most excellent one to add to your collection. There is a lot of passion and fire here and it is quite infectious. So, get this CD and share it with every metal head that you can. Prion have returned and they have returned with a vengeance! Akerthorpe ..::TRACK-LIST::.. 1. Power Obsessed 04:38 2. Uncertain Process 05:06 3. Chronic Disease 04:32 4. Anhedonist 05:48 5. Now is the Hour 04:09 6. Control Societies 04:05 7. End is Near 03:59 8. Losing Itself in the Infinite 04:53 9. Doomed Humanity of Horror 05:45 10. Never Let Me Down Again 02:59 ..::OBSADA::.. Walter Barrionuevo - Bass Marcelo Russo - Drums Gregorio Kochian - Vocals, Guitars https://www.youtube.com/watch?v=0aJncPtXVis SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-20 11:45:45
Rozmiar: 364.14 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Przyznam od razu bez bicia, że wielkim maniakiem Blood Incantation nigdy nie byłem. Oczywiście doceniałem ich albumy i EPki death metalowe, natomiast te ambientowe mnie totalnie nużyły. Ale wjechał jakieś dwa tygodnie temu game changer zatytułowany „Absolute Elsewhere”. I od tego czasu nie opuszcza mojej głowy. Słucham tej płyty co najmniej kilka raz dziennie. Z dwóch powodów. Jest to pierwszy album, który złapał mnie za serce od pierwszego odsłuchu. Drugim powodem jest masa różnorakich inspiracji, którymi bawią się muzycy z Denver. Przede wszystkim, album podzielony jest na dwa dłuuugie utwory, więc trudno będzie mi się jakoś specjalnie odnosić do konkretnych kawałków. Ale wyobraźcie sobie płytę death metalową, inspirowaną albumami Death od „Individual Thought Patterns” wzwyż, debiutem Gorguts, pierwszymi dwiema płytami Deicide, twórczością Incantation czy Morbid Angel, ale wymieszaną z bardzo mocnymi wpływami Pink Floyd przede wszystkim (tak, wiem, wiem, nie Pink Floyd a Eloy…). Ale też Hawkwind, The Doors czy Genesis (i zapewne wieloma innymi kapelami z nurtu szerokiego rocka progresywnego, jednak przyznaję – brak mi warsztatu pod tym kątem i zapewne w innych recenzjach na temat tych wpływów przeczytacie zdecydowanie więcej i dogłębniej). Trudno jest mi też opisać ten album fragment po fragmencie, bo po pierwsze – sam nie lubię takich recenzji. Po drugie – z uwagi na nagromadzenie motywów, źródeł i skojarzeń, recenzja ta stałaby się wyliczanką, która i tak nie oddałaby ducha najnowszej propozycji Blood Incantation. Ja natomiast mogę powiedzieć o swoich odczuciach względem „Absolute Elsewhere”. Uważam ten album za coś fantastycznego i świeżego. Porywa radością grania, bez znaczenia czy dostajemy ciężki i motoryczny death metalowy walec czy efemeryczne momenty z delikatnymi gitarami i czystymi wokalami. Ostatnio takie wrażenie wywarło na mnie Chapel of Disease, ale tu jest trochę inna historia, bo ten zespół znam od samych ich początków i od wtedy też łykam wszystko. W przypadku Blood Incantation znajomość była, ale trudno mi powiedzieć o fascynacji, miłości czy uwielbieniu. Do teraz. Z uwagi na to, że właśnie wybija trzeci kwartał roku, skłaniam się ku stwierdzeniu, że dostaliśmy płytę roku (choć w moim serduszku walka o podium jeszcze trwa). Niemniej jednak jestem pewien, że gdy album ukaże się już oficjalnie, wśród słuchaczy przejdzie fala zachwytu. Choć zapewne wśród części będzie to miękiszonowatość czy inne bzdety. Nie słuchajcie ich. „Absolute Elsewhere” zdradza pierwiastki muzycznego i kompozycyjnego geniuszu bardzo wyraźnie. Jestem totalnie zakochany w tym albumie. Nie mam go dość, cały czas wałkuję w odtwarzaczu. Reasumując: nowa płyta Pink Incantation jest wspaniała, magiczna, wciągająca, świeża. Album roku? Chyba tak. I nie tylko roku. Oracle Z "Absolute Elsewhere" jest trochę jak z "Joker: Folie à deux". Filmem, który sprzedaje się kiepsko i zdobywa fatalne oceny nie dlatego, że jest obrazem kiepskim, ale obrazem kompletnie innym niż chcieliby otrzymać miłośnicy przewidywalnego kina superbohaterskiego czy nawet wielbiciele pierwszej części, odchodzącej od komiksowej sztampy na rzecz inspiracji dramatami Scorsesego. Najnowszy album Blood Incantation akurat oceniany jest na ogół bardzo pozytywnie, ale również może odrzucić ortodoksów, dla których nie do zaakceptowania są jakiekolwiek zmiany stylu i sięganie po inspiracje bardzo odległe od spodziewanego gatunku. Poprzednie dwie płyty Blood Incantation nie odchodziły daleko od estetyki ekstremalnego metalu. Tym razem też z początku wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Okładka "Absolute Elsewhere", z nieczytelnym logo i grafiką wpisującą się w gatunkowe klisze, nie zapowiada żadnych zmian. Być może niektórym słuchaczom tytuł skojarzy się z efemeryczną grupą Billa Bruforda z połowy lat 70., ale na tym etapie można to jeszcze wziąć za przypadkową zbieżność, którą - jak wynika z materiałów prasowych - wcale nie jest. Tym, co nie znają, należy się wyjaśnienie, że Absolute Elsewhere na swoim jedynym albumie "In Search of Ancient Gods" z 1976 roku zaproponował muzykę na pograniczu progresywnego rocka i progresywnej elektroniki. Nie ma w tym jednak przypadku, że mimo udziału Bruforda grupa nie zdobyła większej popularności. Muzycy niezbyt dobrze odnajdują się w takim graniu, nie mają na nie żadnego oryginalnego pomysłu, a kompozycje są jedynie pretekstowe. Inaczej sprawa ma się z "Absolute Elsewhere" Blood Incantation, pokazującym całkiem odświeżające podejście do metalu. Już sama struktura albumu kojarzy się raczej z progiem: to tylko dwa utwory, składające się z trzech segmentów każdy. Początek pierwszego z nich "The Stargate", pomijając samo intro z syczącym syntezatorem, może nieco uspokoić ortodoksów, bo to czysto deathowe napieprzanie, z growlem, brutalnymi riffami i perkusyjnym łomotem. Po ledwie dwóch minutach następuje jednak instrumentalne zwolnienie, z czystym brzmieniem gitar, mniej gęstą pracą bębniarza oraz melodyjnymi partiami oldskulowego syntezatora, ustępującymi potem gilmourowskiej solówce, po której zespół wraca do deathowego wygrzewu. Jeszcze bardziej zaskakuje środkowy segment "The Stargate", bo to już niemal w całości coś w rodzaju hołdu dla Tangerine Dream. Na klawiszach - w tym na melotronie - zagrał tu zresztą Thorsten Quaeschning z obecnego składu tamtej grupy. Dopiero w samej końcówce następuje agresywne zaostrzenie, płynnie przechodzące w trzeci segment, najbardziej brutalny, ale z znów klimatycznymi zwolnieniami, a nawet wejściami czystego śpiewu. Równie zróżnicowanym utworem jest "The Message". Tu akurat pierwszy segment utrzymany jest w stricte metalowym stylu, przeplatając jednak deathową brutalność z bardziej melodyjnym graniem. Pojawiają się jedne z najbardziej miażdżących riffów na płycie, za to gitarowa solówka dodaje nieco subtelności. W środkowym segmencie wracają syntezatory i czysty śpiew, a po półtorej minuty utwór znacznie łagodnieje, imitując stylistykę Pink Floyd z okresu "Dark Side of the Moon" i "Wish You Were Here" - partie wokalne i gitarowe to niemal David Gilmour, a całość zatopiono w bardzo klasycznym brzmieniu organów. W ostatnim segmencie muzycy podkręcają tempo, a także przywracają ciężar i agresję. Nie zabrakło jednak wolniejszych momentów, przywołujących skojarzenia z latami 70. - ten zaczynający się w trzeciej minucie to najładniejszy pod względem melodii oraz klimatu fragment płyty, w dodatku niebudzący aż tak oczywistych skojarzeń z żadnym konkretnym wykonawcą. O ile sam pomysł na "Absolute Elsewhere" jest bardzo ciekawy, to mam pewne zastrzeżenia do tego, jak go zrealizowano. Przede wszystkim brakuje mi tu tego, by elementy metalowe i inspiracje prog-rockiem czy progresywną elektroniką faktycznie się tu ze sobą miksowały. Zamiast syntezy jest przeplatanie się jednego z drugim. Trochę jak u Opeth, choć z lepszym skutkiem, bo nie jest to tak statyczne i anemiczne granie, a spokojniejsze fragmenty faktycznie udanie przywołują brzmienie oraz klimat lat 70. z okolic Tangerine Dream czy Pink Floyd. Mimo wszystko doceniam odwagę Blood Incantation, jaką było nagranie płyty tak bardzo wbrew oczekiwaniom dotychczasowych słuchaczy. Poza tym zespół bardzo sprawnie odnajduje się w każdym stylu, po jaki tu sięga. Paweł Pałasz Nazwa tego zespołu przewija się w moim muzycznym życiu praktycznie od premiery "Starspawn", która miała miejsce osiem lat temu. Zwrotem kluczowym jest tutaj "przewija się", ponieważ nigdy nie miałem większej potrzeby zgłębiania twórczości Amerykanów, nawet gdy bardzo dużego zamieszania na metalowej scenie narobił wydany w 2019 roku "Hidden History of the Human Race", który praktycznie zmiótł konkurencję ze sceny z etykietą "death". Podobnie sytuacja miała wyglądać w przypadku "Absolute Elsewhere", jednak zamieszanie, jakie zrobił ten album, zanim się jeszcze w ogóle ukazał, sprawił, że chyba tylko metalowi ignoranci nie sprawdzili, czy nie mamy do czynienia z sytuacją z cyklu "wiele hałasu o nic". Szum, i to intensywny, pojawił się już w ostatnim tygodniu września, kiedy to zespół wypuścił pierwszy spoiler nadchodzącego albumu w postaci utworu "The Stargate". Sytuacja z nim jest o tyle śmieszna, że utwór ten składa się z trzech części (tabletów) i całość trwa łącznie ponad 20 minut, czyli prawie połowę tego, co zespół stworzył na potrzeby "Absolute Elsewhere". Pierwsza część "The Stargate" rozpoczyna się bardzo niespokojnym, nerwowym intro, które po kilkudziesięciu sekundach przechodzi w klasyczny death metal ze sporą ilością ekwilibrystycznych fragmentów gitarowych. Utwór nagle przełamuje się w granie z lat siedemdziesiątych z naleciałościami progresywnymi i kraut/space rockowymi. Przyznam, że połączenie to może nie tyle szokuje, co intryguje. Druga część trylogii to głównie progresywna elektronika i ambient lub tak zwana szkoła berlińska, wyraźnie ocierająca się o twórczość Tangerine Dream. Skojarzenia te nie są chybione, ponieważ w utworze swój gościnny udział miał Thorsten Quaeschning. Utwór wybucha dopiero pod sam koniec. I to dosłownie, na kilkadziesiąt sekund, formując grunt pod ostatnią część trylogii. Tutaj ciężaru jest najwięcej, ale między kolejnymi jego dawkami znajduje się i tak sporo przestrzeni na eksperymenty i inne gatunki. "The Stargate" jako całość zostawił mi spory mętlik w głowie, który tylko powiększył się za sprawą "The Message" - drugiego trzyczęściowego utworu tworzącego "Absolute Elsewhere". Tu skojarzeń z innymi zespołami miałem jeszcze więcej. Początek pierwszej części to późniejsze lata twórczości Mastodona. Fragmenty oparte typowo o death metal to momentami Incantation lub Immolation. Gdy w drugiej części trylogii zespół przechodzi w spokojny fragment, usłyszymy tu ducha nie tyle nawet Pink Floyd czy Eloy, tylko legendy space rocka - Hawkwind. Ta zmiana szokuje i sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, czy przypadkiem ktoś nie podmienił nam płyty w odtwarzaczu. Ostatnia część trylogii z pewnością sprawi, że cieplej na sercu zrobi się fanom polskiej sceny death/black. W drugiej części utworu instrumentalnie czuć tu Furię i klimat "Ogromnej Nocy" czy "Grzej". Jak widać, "Absolute Elsewhere" budzi dziesiątki skojarzeń - prawdopodobnie każdy z nas odnajdzie inne. I to jest zarówno największym plusem, jak i minusem tego wydawnictwa. Z jednej strony zespołowi udało się stworzyć bardzo ciekawe połączenie death metalu z progresywnym rockiem z naleciałościami space/kraut. Jest wiele nieoczywistych przejść i zmian tempa. Z drugiej jednak praktycznie wszystko to już wcześniej słyszeliśmy i to często w zdecydowanie lepszej jakości, ponieważ tak jak nie ma się do czego przyczepić przy delikatniejszych fragmentach, tak te deathowe nie są najwyższej próby i zaliczają się raczej do tej średniej półki. "Absolute Elsewhere" robi wrażenie nieoczywistym połączeniem kilku gatunków muzycznych. Intryguje to przy pierwszym, piątym czy dziesiątym przesłuchaniu. Pytanie tylko, jak ta hybryda zniesie próbę czasu i czy będzie atrakcyjna dla słuchacza po trzydziestu przesłuchaniach, pięciu latach od premiery albumu? W tym momencie trudno jest to stwierdzić. Cieszmy się zatem "tu i teraz", zanim entuzjazm ze słuchania "Absolute Elsewhere" opadnie (o ile faktycznie tak się stanie). Karol Otkała https://soundrive.eu/pl/article/5681/blood-incantation-absolute-elsewhere https://subiektywnymetal.blogspot.com/2024/10/blood-incantation-absolute-elsewhere.html What a fucking trip man!!!! It's like I just travelled spiritually through space and time. I'm beyond mind blown. Blood Incantation’s Absolute Elsewhere is unlike anything you’ve ever heard before. At roughly 45 minutes, the two compositions that make up this album are as confounding as they are engaging in their scope, melding the 70's prog leanings of Tangerine Dream (whose Thorsten Quaesching appears on „The Stargate [Tablet II]”) with the deathly intent of Morbid Angel. Absolute Elsewhere, which takes its title from the mid-70's prog collective (best known as a celestial stopover for King Crimson drummer, Bill Bruford), Blood Incantation are leaving the notion of genre behind and writing a new language for extreme music itself. ..::TRACK-LIST::.. I: 1. The Stargate [Tablet I] 08:20 2. The Stargate [Tablet II] 05:08 3. The Stargate [Tablet III] 06:50 II: 4. The Message [Tablet I] 05:56 5. The Message [Tablet II] 05:58 6. The Message [Tablet III] 11:27 ..::OBSADA::.. Acoustic Bass, Fretless Bass, Synthesizer - Jeff Barrett Drums, Gong, Percussion, Guitar, Mellotron - Isaac Faulk Lead Guitar, Rhythm Guitar, Acoustic Guitar, Synthesizer - Morris Kolontyrsky Vocals, Lead Guitar, Rhythm Guitar, Acoustic Guitar, Synthesizer, Mellotron - Paul Riedl Guests: Nicklas Malmqvist - keyboards Thorsten Quaeschning - keyboards (2), programming (2) Mors Dalos Ra - vocal (3-5) https://www.youtube.com/watch?v=6N4rLtjPzH0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-20 09:34:52
Rozmiar: 102.32 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Przyznam od razu bez bicia, że wielkim maniakiem Blood Incantation nigdy nie byłem. Oczywiście doceniałem ich albumy i EPki death metalowe, natomiast te ambientowe mnie totalnie nużyły. Ale wjechał jakieś dwa tygodnie temu game changer zatytułowany „Absolute Elsewhere”. I od tego czasu nie opuszcza mojej głowy. Słucham tej płyty co najmniej kilka raz dziennie. Z dwóch powodów. Jest to pierwszy album, który złapał mnie za serce od pierwszego odsłuchu. Drugim powodem jest masa różnorakich inspiracji, którymi bawią się muzycy z Denver. Przede wszystkim, album podzielony jest na dwa dłuuugie utwory, więc trudno będzie mi się jakoś specjalnie odnosić do konkretnych kawałków. Ale wyobraźcie sobie płytę death metalową, inspirowaną albumami Death od „Individual Thought Patterns” wzwyż, debiutem Gorguts, pierwszymi dwiema płytami Deicide, twórczością Incantation czy Morbid Angel, ale wymieszaną z bardzo mocnymi wpływami Pink Floyd przede wszystkim (tak, wiem, wiem, nie Pink Floyd a Eloy…). Ale też Hawkwind, The Doors czy Genesis (i zapewne wieloma innymi kapelami z nurtu szerokiego rocka progresywnego, jednak przyznaję – brak mi warsztatu pod tym kątem i zapewne w innych recenzjach na temat tych wpływów przeczytacie zdecydowanie więcej i dogłębniej). Trudno jest mi też opisać ten album fragment po fragmencie, bo po pierwsze – sam nie lubię takich recenzji. Po drugie – z uwagi na nagromadzenie motywów, źródeł i skojarzeń, recenzja ta stałaby się wyliczanką, która i tak nie oddałaby ducha najnowszej propozycji Blood Incantation. Ja natomiast mogę powiedzieć o swoich odczuciach względem „Absolute Elsewhere”. Uważam ten album za coś fantastycznego i świeżego. Porywa radością grania, bez znaczenia czy dostajemy ciężki i motoryczny death metalowy walec czy efemeryczne momenty z delikatnymi gitarami i czystymi wokalami. Ostatnio takie wrażenie wywarło na mnie Chapel of Disease, ale tu jest trochę inna historia, bo ten zespół znam od samych ich początków i od wtedy też łykam wszystko. W przypadku Blood Incantation znajomość była, ale trudno mi powiedzieć o fascynacji, miłości czy uwielbieniu. Do teraz. Z uwagi na to, że właśnie wybija trzeci kwartał roku, skłaniam się ku stwierdzeniu, że dostaliśmy płytę roku (choć w moim serduszku walka o podium jeszcze trwa). Niemniej jednak jestem pewien, że gdy album ukaże się już oficjalnie, wśród słuchaczy przejdzie fala zachwytu. Choć zapewne wśród części będzie to miękiszonowatość czy inne bzdety. Nie słuchajcie ich. „Absolute Elsewhere” zdradza pierwiastki muzycznego i kompozycyjnego geniuszu bardzo wyraźnie. Jestem totalnie zakochany w tym albumie. Nie mam go dość, cały czas wałkuję w odtwarzaczu. Reasumując: nowa płyta Pink Incantation jest wspaniała, magiczna, wciągająca, świeża. Album roku? Chyba tak. I nie tylko roku. Oracle Z "Absolute Elsewhere" jest trochę jak z "Joker: Folie à deux". Filmem, który sprzedaje się kiepsko i zdobywa fatalne oceny nie dlatego, że jest obrazem kiepskim, ale obrazem kompletnie innym niż chcieliby otrzymać miłośnicy przewidywalnego kina superbohaterskiego czy nawet wielbiciele pierwszej części, odchodzącej od komiksowej sztampy na rzecz inspiracji dramatami Scorsesego. Najnowszy album Blood Incantation akurat oceniany jest na ogół bardzo pozytywnie, ale również może odrzucić ortodoksów, dla których nie do zaakceptowania są jakiekolwiek zmiany stylu i sięganie po inspiracje bardzo odległe od spodziewanego gatunku. Poprzednie dwie płyty Blood Incantation nie odchodziły daleko od estetyki ekstremalnego metalu. Tym razem też z początku wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Okładka "Absolute Elsewhere", z nieczytelnym logo i grafiką wpisującą się w gatunkowe klisze, nie zapowiada żadnych zmian. Być może niektórym słuchaczom tytuł skojarzy się z efemeryczną grupą Billa Bruforda z połowy lat 70., ale na tym etapie można to jeszcze wziąć za przypadkową zbieżność, którą - jak wynika z materiałów prasowych - wcale nie jest. Tym, co nie znają, należy się wyjaśnienie, że Absolute Elsewhere na swoim jedynym albumie "In Search of Ancient Gods" z 1976 roku zaproponował muzykę na pograniczu progresywnego rocka i progresywnej elektroniki. Nie ma w tym jednak przypadku, że mimo udziału Bruforda grupa nie zdobyła większej popularności. Muzycy niezbyt dobrze odnajdują się w takim graniu, nie mają na nie żadnego oryginalnego pomysłu, a kompozycje są jedynie pretekstowe. Inaczej sprawa ma się z "Absolute Elsewhere" Blood Incantation, pokazującym całkiem odświeżające podejście do metalu. Już sama struktura albumu kojarzy się raczej z progiem: to tylko dwa utwory, składające się z trzech segmentów każdy. Początek pierwszego z nich "The Stargate", pomijając samo intro z syczącym syntezatorem, może nieco uspokoić ortodoksów, bo to czysto deathowe napieprzanie, z growlem, brutalnymi riffami i perkusyjnym łomotem. Po ledwie dwóch minutach następuje jednak instrumentalne zwolnienie, z czystym brzmieniem gitar, mniej gęstą pracą bębniarza oraz melodyjnymi partiami oldskulowego syntezatora, ustępującymi potem gilmourowskiej solówce, po której zespół wraca do deathowego wygrzewu. Jeszcze bardziej zaskakuje środkowy segment "The Stargate", bo to już niemal w całości coś w rodzaju hołdu dla Tangerine Dream. Na klawiszach - w tym na melotronie - zagrał tu zresztą Thorsten Quaeschning z obecnego składu tamtej grupy. Dopiero w samej końcówce następuje agresywne zaostrzenie, płynnie przechodzące w trzeci segment, najbardziej brutalny, ale z znów klimatycznymi zwolnieniami, a nawet wejściami czystego śpiewu. Równie zróżnicowanym utworem jest "The Message". Tu akurat pierwszy segment utrzymany jest w stricte metalowym stylu, przeplatając jednak deathową brutalność z bardziej melodyjnym graniem. Pojawiają się jedne z najbardziej miażdżących riffów na płycie, za to gitarowa solówka dodaje nieco subtelności. W środkowym segmencie wracają syntezatory i czysty śpiew, a po półtorej minuty utwór znacznie łagodnieje, imitując stylistykę Pink Floyd z okresu "Dark Side of the Moon" i "Wish You Were Here" - partie wokalne i gitarowe to niemal David Gilmour, a całość zatopiono w bardzo klasycznym brzmieniu organów. W ostatnim segmencie muzycy podkręcają tempo, a także przywracają ciężar i agresję. Nie zabrakło jednak wolniejszych momentów, przywołujących skojarzenia z latami 70. - ten zaczynający się w trzeciej minucie to najładniejszy pod względem melodii oraz klimatu fragment płyty, w dodatku niebudzący aż tak oczywistych skojarzeń z żadnym konkretnym wykonawcą. O ile sam pomysł na "Absolute Elsewhere" jest bardzo ciekawy, to mam pewne zastrzeżenia do tego, jak go zrealizowano. Przede wszystkim brakuje mi tu tego, by elementy metalowe i inspiracje prog-rockiem czy progresywną elektroniką faktycznie się tu ze sobą miksowały. Zamiast syntezy jest przeplatanie się jednego z drugim. Trochę jak u Opeth, choć z lepszym skutkiem, bo nie jest to tak statyczne i anemiczne granie, a spokojniejsze fragmenty faktycznie udanie przywołują brzmienie oraz klimat lat 70. z okolic Tangerine Dream czy Pink Floyd. Mimo wszystko doceniam odwagę Blood Incantation, jaką było nagranie płyty tak bardzo wbrew oczekiwaniom dotychczasowych słuchaczy. Poza tym zespół bardzo sprawnie odnajduje się w każdym stylu, po jaki tu sięga. Paweł Pałasz Nazwa tego zespołu przewija się w moim muzycznym życiu praktycznie od premiery "Starspawn", która miała miejsce osiem lat temu. Zwrotem kluczowym jest tutaj "przewija się", ponieważ nigdy nie miałem większej potrzeby zgłębiania twórczości Amerykanów, nawet gdy bardzo dużego zamieszania na metalowej scenie narobił wydany w 2019 roku "Hidden History of the Human Race", który praktycznie zmiótł konkurencję ze sceny z etykietą "death". Podobnie sytuacja miała wyglądać w przypadku "Absolute Elsewhere", jednak zamieszanie, jakie zrobił ten album, zanim się jeszcze w ogóle ukazał, sprawił, że chyba tylko metalowi ignoranci nie sprawdzili, czy nie mamy do czynienia z sytuacją z cyklu "wiele hałasu o nic". Szum, i to intensywny, pojawił się już w ostatnim tygodniu września, kiedy to zespół wypuścił pierwszy spoiler nadchodzącego albumu w postaci utworu "The Stargate". Sytuacja z nim jest o tyle śmieszna, że utwór ten składa się z trzech części (tabletów) i całość trwa łącznie ponad 20 minut, czyli prawie połowę tego, co zespół stworzył na potrzeby "Absolute Elsewhere". Pierwsza część "The Stargate" rozpoczyna się bardzo niespokojnym, nerwowym intro, które po kilkudziesięciu sekundach przechodzi w klasyczny death metal ze sporą ilością ekwilibrystycznych fragmentów gitarowych. Utwór nagle przełamuje się w granie z lat siedemdziesiątych z naleciałościami progresywnymi i kraut/space rockowymi. Przyznam, że połączenie to może nie tyle szokuje, co intryguje. Druga część trylogii to głównie progresywna elektronika i ambient lub tak zwana szkoła berlińska, wyraźnie ocierająca się o twórczość Tangerine Dream. Skojarzenia te nie są chybione, ponieważ w utworze swój gościnny udział miał Thorsten Quaeschning. Utwór wybucha dopiero pod sam koniec. I to dosłownie, na kilkadziesiąt sekund, formując grunt pod ostatnią część trylogii. Tutaj ciężaru jest najwięcej, ale między kolejnymi jego dawkami znajduje się i tak sporo przestrzeni na eksperymenty i inne gatunki. "The Stargate" jako całość zostawił mi spory mętlik w głowie, który tylko powiększył się za sprawą "The Message" - drugiego trzyczęściowego utworu tworzącego "Absolute Elsewhere". Tu skojarzeń z innymi zespołami miałem jeszcze więcej. Początek pierwszej części to późniejsze lata twórczości Mastodona. Fragmenty oparte typowo o death metal to momentami Incantation lub Immolation. Gdy w drugiej części trylogii zespół przechodzi w spokojny fragment, usłyszymy tu ducha nie tyle nawet Pink Floyd czy Eloy, tylko legendy space rocka - Hawkwind. Ta zmiana szokuje i sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, czy przypadkiem ktoś nie podmienił nam płyty w odtwarzaczu. Ostatnia część trylogii z pewnością sprawi, że cieplej na sercu zrobi się fanom polskiej sceny death/black. W drugiej części utworu instrumentalnie czuć tu Furię i klimat "Ogromnej Nocy" czy "Grzej". Jak widać, "Absolute Elsewhere" budzi dziesiątki skojarzeń - prawdopodobnie każdy z nas odnajdzie inne. I to jest zarówno największym plusem, jak i minusem tego wydawnictwa. Z jednej strony zespołowi udało się stworzyć bardzo ciekawe połączenie death metalu z progresywnym rockiem z naleciałościami space/kraut. Jest wiele nieoczywistych przejść i zmian tempa. Z drugiej jednak praktycznie wszystko to już wcześniej słyszeliśmy i to często w zdecydowanie lepszej jakości, ponieważ tak jak nie ma się do czego przyczepić przy delikatniejszych fragmentach, tak te deathowe nie są najwyższej próby i zaliczają się raczej do tej średniej półki. "Absolute Elsewhere" robi wrażenie nieoczywistym połączeniem kilku gatunków muzycznych. Intryguje to przy pierwszym, piątym czy dziesiątym przesłuchaniu. Pytanie tylko, jak ta hybryda zniesie próbę czasu i czy będzie atrakcyjna dla słuchacza po trzydziestu przesłuchaniach, pięciu latach od premiery albumu? W tym momencie trudno jest to stwierdzić. Cieszmy się zatem "tu i teraz", zanim entuzjazm ze słuchania "Absolute Elsewhere" opadnie (o ile faktycznie tak się stanie). Karol Otkała https://soundrive.eu/pl/article/5681/blood-incantation-absolute-elsewhere https://subiektywnymetal.blogspot.com/2024/10/blood-incantation-absolute-elsewhere.html What a fucking trip man!!!! It's like I just travelled spiritually through space and time. I'm beyond mind blown. Blood Incantation’s Absolute Elsewhere is unlike anything you’ve ever heard before. At roughly 45 minutes, the two compositions that make up this album are as confounding as they are engaging in their scope, melding the 70's prog leanings of Tangerine Dream (whose Thorsten Quaesching appears on „The Stargate [Tablet II]”) with the deathly intent of Morbid Angel. Absolute Elsewhere, which takes its title from the mid-70's prog collective (best known as a celestial stopover for King Crimson drummer, Bill Bruford), Blood Incantation are leaving the notion of genre behind and writing a new language for extreme music itself. ..::TRACK-LIST::.. I: 1. The Stargate [Tablet I] 08:20 2. The Stargate [Tablet II] 05:08 3. The Stargate [Tablet III] 06:50 II: 4. The Message [Tablet I] 05:56 5. The Message [Tablet II] 05:58 6. The Message [Tablet III] 11:27 ..::OBSADA::.. Acoustic Bass, Fretless Bass, Synthesizer - Jeff Barrett Drums, Gong, Percussion, Guitar, Mellotron - Isaac Faulk Lead Guitar, Rhythm Guitar, Acoustic Guitar, Synthesizer - Morris Kolontyrsky Vocals, Lead Guitar, Rhythm Guitar, Acoustic Guitar, Synthesizer, Mellotron - Paul Riedl Guests: Nicklas Malmqvist - keyboards Thorsten Quaeschning - keyboards (2), programming (2) Mors Dalos Ra - vocal (3-5) https://www.youtube.com/watch?v=6N4rLtjPzH0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-20 09:31:18
Rozmiar: 314.34 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Witamy w cudownym i przerażającym świecie Pyrrhon!!! PYRRHON łączy różne elementy, aby stworzyć skomplikowane, osobiste napady złości, które uderzają w granice ścisłej akceptowalności gatunku... I już... FA “New York City’s PYRRHON emerge with a mind bending album of surrealistic death metal for fans of Gorguts, Ulcerate & Portal!” Brave words, promo guy, brave words. I as much as I admire your confidence, extraordinary claims require extraordinary evidence. When you invoke Ulcerate and Gorguts in order to hawk your wares, you’ve certainly caught my attention, but lying won’t go unpunished. Besmirching the name of my favorite band of Kiwis is a cardinal sin, so either Pyrrhon has their shit really together, or an overzealous Relapse employee is going to find rat feces in his Cheerios tomorrow. I’ll spill the important part immediately; The Mother of Virtues is without doubt the most challenging record I’ve heard this year. It took more listening to get used to than From all Purity or Labyrinth Constellation, this year’s previous stalwarts of inaccessibility, and I know for a fact I’m going to be listening to it again and again in an attempt to totally figure out what’s going on. If you’re looking for a puzzle, you can stop here. There’s really no good way to attack this album in order to appreciate it immediately, but a relatively safe (here meaning least dangerous) place to start would be the bizarre (single?) “Balkanized.” The song is not so much monstrous as it is sociopathic. In the beginning, its absolute violence and angularity jut forth like rusted nails poking out of the splintered floorboards it stands upon. It shuffles and limps like a landmine victim, propelled by a constant rotation of 5/4 and 6/4 rhythms locked in by a tireless bass groove. The second half of the song swaps out the 6/4 for a 4/4, but the bassline never relents, even as the guitars become less dense, meandering dissonantly into the song’s climax. The bloody shout of “It’s not personal!” releases the song’s pent up energy, snapping like like a spring into a tortured waltz before it cleaves itself off. I’ve never heard anything quite like it. If “Balkanized” isn’t your cup of tea, The Mother of Virtues isn’t your album. It only gets stranger, more abstract and more disturbing in a way that’s not easy to confront. The album is a mix of dark psychedelia, noise, and brutality that constantly shifts from reeling grooves to doomy riffs to pummeling death metal blasts. The guitars, when two are present, often disagree entirely on what to play, constantly screaming out different notes that attack each other through stifling reverb. This appears most prominently on “Eternity in a Breath,” a slow-paced, doomy song that ends in a series of glitches and hisses that, when contrasted with the long song they close off, are viscerally disturbing. I can’t help but cringe and shudder at them. If “Balkanized” is your cup of tea, Pyrrhon is probably your new favorite band. All of the disorienting guitar work, prominent bass grooving and frenzied, shifting drumming carries over to the rest of the songs, whether in the deathgrind-oriented opener “The Oracle of Nassau” or the intoxicating “Invisible Injury,”,whose ending solo is a work of pure wonder feeding off of the song’s opening motif. The last moments of “Invisible Injury” are the absolute zenith of The Mother of Virtues. That’s not to say that the rest of the album is weak, but it’s this performance that truly drew me in to the album the first time through, convinced me that there was structure on this violent, squealing mass of sound. This is an album I don’t love, but it’s an album that I feel compelled to listen to over and over again, because it is so unapproachable that I can see myself loving it. My best point of comparison for The Mother of Virtues is Converge’s Jane Doe. The two are sonically quite similar in guitar tone, bass playing, production and vocal approach as well as similar in their experimental content, though this feels more improvisatory. The album is disturbing not in the existential way that an Ulcerate album is disturbing or the body horror way that most death metal is disturbing, but on a sort of primal level. It is disturbing because of its defiance of conventional structure and tonality and sound, because when you hear it you have no way of understanding it. It channels war and sickness and the incomprehensible into sound and offers them to you from a hand with the wrong number of fingers. A more difficult album is hard to come by. So now that all is said and done, let’s assess promo guy’s honesty. Did it sound like Ulcerate? No. Did it sound like Gorguts? Not really, but I guess promo guy didn’t really say it sounded like those bands, only that the album was best for fans of them. Am I a fan of those two bands? Definitely. Did I like it? Certainly. Your cereal is safe, Relapse employees. Kronos Dissonance is the mother of virtuesssssssssssss... If you look around in the world today you'll probably find that everything is relatively the same, stuff happens, world leaders speak, people die, illnesses thrive, all that kind of shit, but we're so used to the manner in which it is described that we don't really take much interest in it, instead the majority of us take the routes of escapism and pay infinitely more attention to things as far removed from reality as possible, and that's okay it really is, because not everybody wants to care about the world, I usually don't want to be caring about this place but I still do anyway because it is in fact that place in which I live. But sometimes there will come an effort that is wholly representative of the state the world is in, whether it be about the good or the bad, it will happen once in a blue moon because for once they want to make a statement instead of drown in metaphors, and that's just as good, if not better, because some of us do want to care about the world, I usually don't want to be - blah blah, the same story really, the world is also repetitive... This album isn't, honestly, and that's where it shines, because in the slew of mediocre releases that plagued 2014, The Mother of Virtues was released, an album that I actually did not want to listen to, because the internet and word of mouth is inconsistent and really stupid half the time, so let me get to the point, if you've heard of Pyrrhon, you've either heard one of these two things; "they're like Gorguts but bad" or "they're good but they're like Gorguts", and all I have to say to either of these is, no, no and go away. Or maybe you're unique in it and didn't care, got into the band anyway and formulated your own goddamn opinion like a good person. Now this isn't me telling you to enjoy the album, this is me telling you to listen to it based on the fact that there's a lot to be enjoyed in this album if you like the new "post-death" movement that's rising by the minute, headed by Ulcerate, Gorguts with their new proggy sound, Baring Teeth, so on and so forth, now including Pyrrhon as possibly the most vicious take on it lately that we've not been accustomed to yet. Post-death has become an atmospheric affair, if you want the most obvious example you should go and listen to Everything is Fire by Ulcerate, whilst easily the less developed and more brutalizing affair they've ever released, it's also the place where it really all started out, because if anybody calls Obscura post-death they're probably not sure what they're talking about, and you should tell them that. Obscura was the place where Gorguts fell into a different dimension and churned out an album of batshit insane rhythms and odd jazz structured death metal that sounds on first-listen like what death metal must sound like to somebody who isn't a fan of death metal, inaccessible, dense, incoherent and above all, noisy, it was the new kind of tech-death, the weird kind that isn't just pointless noodling, but will sound like pointless noodling if you hate it. It's not post-death though, post-death is essentially death metal injected with the good parts of post-rock, prog and ambient music, which results in things like Baring Teeth, later Ulcerate albums, Flourishing and now Pyrrhon. It's a wide range of sounds that the different headers all utilize in their own respective ways, but we're going to talk about Pyrrhon right now, and they're the headers of the ultra-dissonant, dense and experimental side of post-death. Injecting crusty punk, sludge and some Deathspell Omega-esque black metal sensibilities into their music with the post-death formula, they create a dense, disturbing and above-all organic masterwork of death metal. The album art is what reflects the nature of the album, an organic and festering husk of infested flesh, writhing in abject agony as it wails ceaselessly at the torment it has suffered. The lyrics are also particularly well written for death metal fitting both the music and the theme of the album extremely well, dealing primarily with the ugliest aspects of living that plague modern man but don't get talked about, things that skulk behind closed doors and things that are draped over with black veils. Most notable in this array of disturbing tales are the tracks Invisible Injury and the title track, the former dealing with the subject matter of the ramifications of intense beauty treatments, and the latter being a disturbing look at human fecundity and the ultimate fate of the world, the world will basically suffer a cataclysmic orgy and drown in semen, is basically what the lyrics are put in a very badly written and concise way. The music, which I have yet to address, is composed of D-standard tuned guitar that is played with an array of alien, angular and maddeningly complex chords, slides and whammy bar molestation, vocals that range from typical death metal growling to a surprisingly unique mid-register bestial snarl that simply DRIPS with venomous hatred, complex and rewarding drum-work and, last but most definitely not least, audible bass! Amazing, it happened! And not obnoxious fretless bass noodling, just good crunchy BASS. But you know what else this music avoids that most extreme metal isn't avoiding - thanks Fallujah/Immolation/blah blah, even though I love you all, I am looking at you right now - and turns it into something wonderful? Good production, handled by none other than Ryan Jones and underground metal genius Colin Marston, who creates easily my favourite production job of 2014, a resonating, dirty and not-quite-as-cavernous-as-Incantation-but-cavernous-enough-to-simply-breathe-dynamic-range production job, quite similar to all of the Flourishing releases and the recent Gorguts album Colored Sands actually, which is not surprising since Colin both produced and played on that album, which was also fucking amazing by the way. The dynamic range on this album is simply fantastic, the music can breathe in a way that the majority of modern extreme metal is overly keen to avoid, drowning you in noodling, riffs and endless blasts beats, which was novel and cool for a while but, it's been a few years and every band is becoming indistinguishable from the rest, which renders releases like Mother of Virtues a very hopeful breath of fresh, albeit, disgusting air that I absolutely adore and hope to hear more of. The album from start to finish changes from maddeningly heavy and dense passages, to very Ulcerate-ish moments that wash over you like a sickly black river, urging you to drown in it, as it eventually comes back to blistering heaviness with a startling speed to immediately flay you alive. And as I mentioned about the dynamics before, the dynamics extend to the changes of atmosphere in the music, the melodies are dark as all hell, the bass is buzzing and unrepetantly angry, like a swarm of angry hornets, the drums either stampede towards you like raging animals or slowly stalk you in the darkness, and the vocals at one very notable point on the album, even become a normal, yet strained voice, aching to inform you; "this is the world, we have made for ourselves..." The only fault in this album is that there is not as much exploration on some of the tracks as you would probably hope from my description, tracks such as "The Parasite in Winter" come across as kind of rote, and almost as if a filler-esque buildup to the title track, which I can't complain about because the track itself is highly enjoyable, it's just not quite as disgustingly magical as the rest of the album manages to be, however, this barely subtracts from the enjoyment of the album, we still have an absolute monster of an album on our plate here. I wish to conclude with one statement, the only time this album sounds anywhere near close to "ripping off Obscura" is on the track "Sleeper Agent" which is easily one of the more "catchy" songs on the album if you can even say that. And if you think the album is that close to ripping off Obscura otherwise, well, I'm sorry but you probably missed that nothing on Obscura was structured in the same way as any song save one on this album, and the songwriting approach couldn't be any more different, I guess you just think any post-death is just bad Gorguts, and that makes me think that anything you are is just a bad fan of music with little insight. Thank you. Jalix the Cruel ..::TRACK-LIST::.. 1. The Oracle of Nassau 01:25 2. White Flag 09:42 3. Sleeper Agent 04:04 4. Balkanized 04:46 5. Eternity in a Breath 08:16 6. Implant Fever 04:33 7. Invisible Injury 06:54 8. The Parasite in Winter 04:17 9. The Mother of Virtues 10:35 ..::OBSADA::.. Alex Cohen - drums Dylan DiLella - electric guitar Erik Malave - bass guitar Doug Moore - vocals https://www.youtube.com/watch?v=Cg6igS4Oz8I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-18 16:44:45
Rozmiar: 128.07 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Witamy w cudownym i przerażającym świecie Pyrrhon!!! PYRRHON łączy różne elementy, aby stworzyć skomplikowane, osobiste napady złości, które uderzają w granice ścisłej akceptowalności gatunku... I już... FA “New York City’s PYRRHON emerge with a mind bending album of surrealistic death metal for fans of Gorguts, Ulcerate & Portal!” Brave words, promo guy, brave words. I as much as I admire your confidence, extraordinary claims require extraordinary evidence. When you invoke Ulcerate and Gorguts in order to hawk your wares, you’ve certainly caught my attention, but lying won’t go unpunished. Besmirching the name of my favorite band of Kiwis is a cardinal sin, so either Pyrrhon has their shit really together, or an overzealous Relapse employee is going to find rat feces in his Cheerios tomorrow. I’ll spill the important part immediately; The Mother of Virtues is without doubt the most challenging record I’ve heard this year. It took more listening to get used to than From all Purity or Labyrinth Constellation, this year’s previous stalwarts of inaccessibility, and I know for a fact I’m going to be listening to it again and again in an attempt to totally figure out what’s going on. If you’re looking for a puzzle, you can stop here. There’s really no good way to attack this album in order to appreciate it immediately, but a relatively safe (here meaning least dangerous) place to start would be the bizarre (single?) “Balkanized.” The song is not so much monstrous as it is sociopathic. In the beginning, its absolute violence and angularity jut forth like rusted nails poking out of the splintered floorboards it stands upon. It shuffles and limps like a landmine victim, propelled by a constant rotation of 5/4 and 6/4 rhythms locked in by a tireless bass groove. The second half of the song swaps out the 6/4 for a 4/4, but the bassline never relents, even as the guitars become less dense, meandering dissonantly into the song’s climax. The bloody shout of “It’s not personal!” releases the song’s pent up energy, snapping like like a spring into a tortured waltz before it cleaves itself off. I’ve never heard anything quite like it. If “Balkanized” isn’t your cup of tea, The Mother of Virtues isn’t your album. It only gets stranger, more abstract and more disturbing in a way that’s not easy to confront. The album is a mix of dark psychedelia, noise, and brutality that constantly shifts from reeling grooves to doomy riffs to pummeling death metal blasts. The guitars, when two are present, often disagree entirely on what to play, constantly screaming out different notes that attack each other through stifling reverb. This appears most prominently on “Eternity in a Breath,” a slow-paced, doomy song that ends in a series of glitches and hisses that, when contrasted with the long song they close off, are viscerally disturbing. I can’t help but cringe and shudder at them. If “Balkanized” is your cup of tea, Pyrrhon is probably your new favorite band. All of the disorienting guitar work, prominent bass grooving and frenzied, shifting drumming carries over to the rest of the songs, whether in the deathgrind-oriented opener “The Oracle of Nassau” or the intoxicating “Invisible Injury,”,whose ending solo is a work of pure wonder feeding off of the song’s opening motif. The last moments of “Invisible Injury” are the absolute zenith of The Mother of Virtues. That’s not to say that the rest of the album is weak, but it’s this performance that truly drew me in to the album the first time through, convinced me that there was structure on this violent, squealing mass of sound. This is an album I don’t love, but it’s an album that I feel compelled to listen to over and over again, because it is so unapproachable that I can see myself loving it. My best point of comparison for The Mother of Virtues is Converge’s Jane Doe. The two are sonically quite similar in guitar tone, bass playing, production and vocal approach as well as similar in their experimental content, though this feels more improvisatory. The album is disturbing not in the existential way that an Ulcerate album is disturbing or the body horror way that most death metal is disturbing, but on a sort of primal level. It is disturbing because of its defiance of conventional structure and tonality and sound, because when you hear it you have no way of understanding it. It channels war and sickness and the incomprehensible into sound and offers them to you from a hand with the wrong number of fingers. A more difficult album is hard to come by. So now that all is said and done, let’s assess promo guy’s honesty. Did it sound like Ulcerate? No. Did it sound like Gorguts? Not really, but I guess promo guy didn’t really say it sounded like those bands, only that the album was best for fans of them. Am I a fan of those two bands? Definitely. Did I like it? Certainly. Your cereal is safe, Relapse employees. Kronos Dissonance is the mother of virtuesssssssssssss... If you look around in the world today you'll probably find that everything is relatively the same, stuff happens, world leaders speak, people die, illnesses thrive, all that kind of shit, but we're so used to the manner in which it is described that we don't really take much interest in it, instead the majority of us take the routes of escapism and pay infinitely more attention to things as far removed from reality as possible, and that's okay it really is, because not everybody wants to care about the world, I usually don't want to be caring about this place but I still do anyway because it is in fact that place in which I live. But sometimes there will come an effort that is wholly representative of the state the world is in, whether it be about the good or the bad, it will happen once in a blue moon because for once they want to make a statement instead of drown in metaphors, and that's just as good, if not better, because some of us do want to care about the world, I usually don't want to be - blah blah, the same story really, the world is also repetitive... This album isn't, honestly, and that's where it shines, because in the slew of mediocre releases that plagued 2014, The Mother of Virtues was released, an album that I actually did not want to listen to, because the internet and word of mouth is inconsistent and really stupid half the time, so let me get to the point, if you've heard of Pyrrhon, you've either heard one of these two things; "they're like Gorguts but bad" or "they're good but they're like Gorguts", and all I have to say to either of these is, no, no and go away. Or maybe you're unique in it and didn't care, got into the band anyway and formulated your own goddamn opinion like a good person. Now this isn't me telling you to enjoy the album, this is me telling you to listen to it based on the fact that there's a lot to be enjoyed in this album if you like the new "post-death" movement that's rising by the minute, headed by Ulcerate, Gorguts with their new proggy sound, Baring Teeth, so on and so forth, now including Pyrrhon as possibly the most vicious take on it lately that we've not been accustomed to yet. Post-death has become an atmospheric affair, if you want the most obvious example you should go and listen to Everything is Fire by Ulcerate, whilst easily the less developed and more brutalizing affair they've ever released, it's also the place where it really all started out, because if anybody calls Obscura post-death they're probably not sure what they're talking about, and you should tell them that. Obscura was the place where Gorguts fell into a different dimension and churned out an album of batshit insane rhythms and odd jazz structured death metal that sounds on first-listen like what death metal must sound like to somebody who isn't a fan of death metal, inaccessible, dense, incoherent and above all, noisy, it was the new kind of tech-death, the weird kind that isn't just pointless noodling, but will sound like pointless noodling if you hate it. It's not post-death though, post-death is essentially death metal injected with the good parts of post-rock, prog and ambient music, which results in things like Baring Teeth, later Ulcerate albums, Flourishing and now Pyrrhon. It's a wide range of sounds that the different headers all utilize in their own respective ways, but we're going to talk about Pyrrhon right now, and they're the headers of the ultra-dissonant, dense and experimental side of post-death. Injecting crusty punk, sludge and some Deathspell Omega-esque black metal sensibilities into their music with the post-death formula, they create a dense, disturbing and above-all organic masterwork of death metal. The album art is what reflects the nature of the album, an organic and festering husk of infested flesh, writhing in abject agony as it wails ceaselessly at the torment it has suffered. The lyrics are also particularly well written for death metal fitting both the music and the theme of the album extremely well, dealing primarily with the ugliest aspects of living that plague modern man but don't get talked about, things that skulk behind closed doors and things that are draped over with black veils. Most notable in this array of disturbing tales are the tracks Invisible Injury and the title track, the former dealing with the subject matter of the ramifications of intense beauty treatments, and the latter being a disturbing look at human fecundity and the ultimate fate of the world, the world will basically suffer a cataclysmic orgy and drown in semen, is basically what the lyrics are put in a very badly written and concise way. The music, which I have yet to address, is composed of D-standard tuned guitar that is played with an array of alien, angular and maddeningly complex chords, slides and whammy bar molestation, vocals that range from typical death metal growling to a surprisingly unique mid-register bestial snarl that simply DRIPS with venomous hatred, complex and rewarding drum-work and, last but most definitely not least, audible bass! Amazing, it happened! And not obnoxious fretless bass noodling, just good crunchy BASS. But you know what else this music avoids that most extreme metal isn't avoiding - thanks Fallujah/Immolation/blah blah, even though I love you all, I am looking at you right now - and turns it into something wonderful? Good production, handled by none other than Ryan Jones and underground metal genius Colin Marston, who creates easily my favourite production job of 2014, a resonating, dirty and not-quite-as-cavernous-as-Incantation-but-cavernous-enough-to-simply-breathe-dynamic-range production job, quite similar to all of the Flourishing releases and the recent Gorguts album Colored Sands actually, which is not surprising since Colin both produced and played on that album, which was also fucking amazing by the way. The dynamic range on this album is simply fantastic, the music can breathe in a way that the majority of modern extreme metal is overly keen to avoid, drowning you in noodling, riffs and endless blasts beats, which was novel and cool for a while but, it's been a few years and every band is becoming indistinguishable from the rest, which renders releases like Mother of Virtues a very hopeful breath of fresh, albeit, disgusting air that I absolutely adore and hope to hear more of. The album from start to finish changes from maddeningly heavy and dense passages, to very Ulcerate-ish moments that wash over you like a sickly black river, urging you to drown in it, as it eventually comes back to blistering heaviness with a startling speed to immediately flay you alive. And as I mentioned about the dynamics before, the dynamics extend to the changes of atmosphere in the music, the melodies are dark as all hell, the bass is buzzing and unrepetantly angry, like a swarm of angry hornets, the drums either stampede towards you like raging animals or slowly stalk you in the darkness, and the vocals at one very notable point on the album, even become a normal, yet strained voice, aching to inform you; "this is the world, we have made for ourselves..." The only fault in this album is that there is not as much exploration on some of the tracks as you would probably hope from my description, tracks such as "The Parasite in Winter" come across as kind of rote, and almost as if a filler-esque buildup to the title track, which I can't complain about because the track itself is highly enjoyable, it's just not quite as disgustingly magical as the rest of the album manages to be, however, this barely subtracts from the enjoyment of the album, we still have an absolute monster of an album on our plate here. I wish to conclude with one statement, the only time this album sounds anywhere near close to "ripping off Obscura" is on the track "Sleeper Agent" which is easily one of the more "catchy" songs on the album if you can even say that. And if you think the album is that close to ripping off Obscura otherwise, well, I'm sorry but you probably missed that nothing on Obscura was structured in the same way as any song save one on this album, and the songwriting approach couldn't be any more different, I guess you just think any post-death is just bad Gorguts, and that makes me think that anything you are is just a bad fan of music with little insight. Thank you. Jalix the Cruel ..::TRACK-LIST::.. 1. The Oracle of Nassau 01:25 2. White Flag 09:42 3. Sleeper Agent 04:04 4. Balkanized 04:46 5. Eternity in a Breath 08:16 6. Implant Fever 04:33 7. Invisible Injury 06:54 8. The Parasite in Winter 04:17 9. The Mother of Virtues 10:35 ..::OBSADA::.. Alex Cohen - drums Dylan DiLella - electric guitar Erik Malave - bass guitar Doug Moore - vocals https://www.youtube.com/watch?v=Cg6igS4Oz8I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-18 16:41:22
Rozmiar: 396.20 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Re-issue of this true Death Metal classic! 1st album from '92 of this mythic finnish band that achieved the most perfect balance between brutality, melody, speed, heavyness, darkness, mysticism... An essential work for anyone that really enjoys Death Metal!! Includes their demo '91 "Unholy Domain" as well as a new design. One of the best Finnish OSDM albums that still holds up well today. Demigod, like other Finnish OSDM bands, made a stellar debut and then disappeared seemingly without a trace. The album they left us was undoubtedly one of the best DM albums at the time and is still a phenomenal release. If you love the doom-inflected death metal that characterizes the Finnish DM scene, this is an essential album. This album is, in my opinion, one of the few that is in no way overrated. I am very critical with metal music, but this album undoubtedly deserves a perfect score because it is a flawless example of straight-up death metal. I fell in love with it during my first listen, and my opinion hasn't changed since. When something so perfect as this exists, not much can be said about it. It's much easier to rant about the glaringly bad mistakes that artists make in their music than it is to describe something that is more powerful than words, but I will make an attempt anyway. Every single track on this album is a different experience. While they are all extremely dark, they range from fast and brutal to slow and haunting-- and everywhere in between. A common problem with a lot of metal is distinguishing one track from the next, but you'll have no problem here, because every track has a different theme and direction. Demigod has taken every facet of death metal and applied it vigorously. The guitar is unbelievably heavy, the bass is thunderous, the drums are precise, and the vocals are downright demonic. The most important part of metal is the guitar riffs (of course), and this album has them in spades. You will find yourself constantly banging your head... hard. This band never resorts to playing a jumbled mess to fill in the gaps between cool riffs and everything flows effortlessly from one piece to the next. Although the time signatures may vary, the changes never seem abrupt or forced, but still manage to sound creative. I can't recommend Slumber of Sullen Eyes enough. The music can pull you down and immerse you in the darkest abyss, and it will keep you there until the record stops. The album is a must-own for all metal elitists. broomybroomybroomy ..::TRACK-LIST::.. 1. Apocryphal (intro) 00:21 2. As I Behold I Despise 04:39 3. Deadsoul 03:45 4.The Forlorn 04:05 5. Tears of God 05:16 6. Slumber of Sullen Eyes 06:00 7. Embrace the Darkness/ Blood of the Perished 05:05 8. Fear Obscures From Within 04:19 9. Transmigration Beyond Eternities 04:31 10. Towards the Shrouded Infinity 03:41 11. Perpetual Ascent 03:47 12. Darkened 02:50 Bonus Tracks: 13. Perpetual Ascent [Demo '91] 03:12 14. Anxiety [Demo '91] 04:32 15. Reincarnation [Demo '91] 04:21 16. Succumb to Dark [Demo '91] 03:57 ..::OBSADA::.. Esa Linden - Vocals Jussi Kiiski - Guitars Tero Laitinen - Bass Seppo Taatila - Keyboards, Drums, Percussion https://www.youtube.com/watch?v=q5hzuFEjeoo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-16 17:25:32
Rozmiar: 157.58 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Re-issue of this true Death Metal classic! 1st album from '92 of this mythic finnish band that achieved the most perfect balance between brutality, melody, speed, heavyness, darkness, mysticism... An essential work for anyone that really enjoys Death Metal!! Includes their demo '91 "Unholy Domain" as well as a new design. One of the best Finnish OSDM albums that still holds up well today. Demigod, like other Finnish OSDM bands, made a stellar debut and then disappeared seemingly without a trace. The album they left us was undoubtedly one of the best DM albums at the time and is still a phenomenal release. If you love the doom-inflected death metal that characterizes the Finnish DM scene, this is an essential album. This album is, in my opinion, one of the few that is in no way overrated. I am very critical with metal music, but this album undoubtedly deserves a perfect score because it is a flawless example of straight-up death metal. I fell in love with it during my first listen, and my opinion hasn't changed since. When something so perfect as this exists, not much can be said about it. It's much easier to rant about the glaringly bad mistakes that artists make in their music than it is to describe something that is more powerful than words, but I will make an attempt anyway. Every single track on this album is a different experience. While they are all extremely dark, they range from fast and brutal to slow and haunting-- and everywhere in between. A common problem with a lot of metal is distinguishing one track from the next, but you'll have no problem here, because every track has a different theme and direction. Demigod has taken every facet of death metal and applied it vigorously. The guitar is unbelievably heavy, the bass is thunderous, the drums are precise, and the vocals are downright demonic. The most important part of metal is the guitar riffs (of course), and this album has them in spades. You will find yourself constantly banging your head... hard. This band never resorts to playing a jumbled mess to fill in the gaps between cool riffs and everything flows effortlessly from one piece to the next. Although the time signatures may vary, the changes never seem abrupt or forced, but still manage to sound creative. I can't recommend Slumber of Sullen Eyes enough. The music can pull you down and immerse you in the darkest abyss, and it will keep you there until the record stops. The album is a must-own for all metal elitists. broomybroomybroomy ..::TRACK-LIST::.. 1. Apocryphal (intro) 00:21 2. As I Behold I Despise 04:39 3. Deadsoul 03:45 4.The Forlorn 04:05 5. Tears of God 05:16 6. Slumber of Sullen Eyes 06:00 7. Embrace the Darkness/ Blood of the Perished 05:05 8. Fear Obscures From Within 04:19 9. Transmigration Beyond Eternities 04:31 10. Towards the Shrouded Infinity 03:41 11. Perpetual Ascent 03:47 12. Darkened 02:50 Bonus Tracks: 13. Perpetual Ascent [Demo '91] 03:12 14. Anxiety [Demo '91] 04:32 15. Reincarnation [Demo '91] 04:21 16. Succumb to Dark [Demo '91] 03:57 ..::OBSADA::.. Esa Linden - Vocals Jussi Kiiski - Guitars Tero Laitinen - Bass Seppo Taatila - Keyboards, Drums, Percussion https://www.youtube.com/watch?v=q5hzuFEjeoo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-16 17:21:04
Rozmiar: 484.99 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Supuration jest francuskim zespołem death metalowym, który powstał w 1990 roku. Po serii mniejszych pozycji, w 1993 roku, wydali płytę „The Cube” w małej wytwórni Reincarnate, która prawdopodobnie powstała specjalnie w tym celu. Zaopiekowała się nią również nasza rodzima Loud Out Records, co zaowocowało dodatkową wersją kasetową. „The Cube” zaczyna się śmiercią i jest opowieścią o błąkającej się i próbującej odnaleźć sens istnienia duszy. Treść poszukiwań odwzorowuje dość klimatyczny death metal, w którym znajdzie się i melodia i doomowy, mroczny posmak, a także nieco progresywności. Supuration nie pędzi gwałtownie, nie rozgniata na miazgę, a właśnie stara się wyciągnąć duchowość ze swojej muzyki. Potrafi rozpłynąć się w wolniejszych dźwiękach i wyciągnąć z nich melodyjne riffy jak w „Through The Transparent Partitions”, gdzie ten główny motyw jest najbardziej wpadający w ucho, podobnie jak powyciągane solówki w „The Elevation”. W utrzymaniu atmosfery pomagają też, pojawiające się tu i ówdzie, czyste i smutne wokale, które nadają naszej wędrówce trochę dodatkowej tajemniczości i postrachu związanego z niepewnością sytuacji. Już w pierwszym, po intrze, „The Elevation” w ten właśnie sposób skonfundowany bohater pyta: „Will I ever get rid of my angusih? Will my soul be blessed?” Te właśnie rozterki będą już nam towarzyszyć do końca. „4TX. 31B” w jest smętnie wyrecytowany w całości. W większości natomiast mamy do czynienia z ryjącym, zdartym growlingiem, który ma w sobie wiele z doom metalu, tak jak częściowo cała muzyka. Na swoim debiucie płytowym Supuration prezentuje ciekawy splot gatunków, nadając swojemu death metalowi tą pogrzebową aurę mającą na celu dopomożenie duszy w rozwikłaniu egzystencjonalnych zagadek. Jednak błąkanie się po zamkniętym w sześcian obiegu przynosi niewiele pocieszenia. Na końcu wiemy mniej więcej tyle co na początku, a album kończy się pytaniem „Where Am I?” Wujas It's not often that you find an album that can really suck you in and take you on a journey. Supuration's The Cube is one of those rare cases, where the music is well done and each track possesses a similarly eerie atmosphere, a feeling of being trapped inside a cube. It's a fantastic effort, a sound that transcends the constraints of a genre and delivers plain old good music. It's apparent from the beginning that this isn't a typical death metal album. There are slow, mid-tempo, and some slightly up-tempo sections, but you never get the feeling that this is a blistering death metal record. Instead, you get pretty simplistic, almost pop-like melodies, subtle drum patterns, and shifts between growled/screamed vocals and strange, and effect-laden clean vocal harmonies. Mind you, it can get pretty heavy and headbangable, but that isn't the aim of this music. No, there's a certain majestic, graceful feel to each track. Every guitar piece, every drum pattern, every vocal line flows effortlessly from section to section, retelling a story passed down from generations, a futuristic token of the past. I can't praise the vocal work enough, it isn't technically impressive, but what it adds to the music is indescribable. Tracks like The Elevation and The Enlightenment gain so much from the chorus-soaked voices and deep growls, it feels like a long distance radio transmission, coming from some deep region of space. This band understands that being progressive does not mean going completely overboard with showboating, every part has its place and connects to the overall picture like that missing puzzle piece. I decided to knock off 5 points because, even though I can't find a fault with the album, I don't hold the album in the same place as I do an Altars of Madness or a Nespithe. But as an original body of music, Supuration delivers in every possible way. The re-issue gives you three bonus tracks that fit just as perfectly as the previous songs, an astounding accomplishment considering how different most bonus tracks feel compared to the album material. If you can purchase a copy, I really encourage you to do so. It's a mystery how this band is overlooked by many metal circles, but for those who take the time to give this a spin, you'll experience a tale unlike any other. Dark Mewtwo1 Back in 1993. The death metal scene is still very big all around the world. In France, Loudblast, Agressor, No Return and Massacra already are active. Coming from the same area as Loudblast come another promising band called Supuration. This band has been around for more than 3 years, has released lots of demotapes and vinyl EPs and even a demo CD. 'til there this was just another death metal among a billion of death metal bands but "The cube" arrived. Coming in a nice digipak (including lyrics) which was not really common in 1993 when the crystal box was still reigning, Supuration, with its brutal death/goregrind name provides us a musical UFO, far away from usual death metal stuff. The music is still even and even death metal with heavy guitars and growls but there is also clear vocals and a lot of original guitar parts. The music is very hard to describe, it's dark, oppressive, catchy and very original... Most of all it's cold. Colder than most of black metal bands. Tempos are slow or mid, the band prefer crushing your brain from the inside, not by exploding your ears with tons of blasts. One of the only influence that can be heard here is Voivod. The cyber futuristic spirit of Voivod is here but in a personal version. Listen to this band and if you can say "oh, this really looks like XXX", then call me ;-) Like all the albums of the band (under this name or under the name of SUP), this one is a concept album. Like all of their concepts, this one is about sci-fi. At the beginning of the album, we can hear someone who is speaking and just after that this person commit suicide. Then the whole album is about what is happening to him (or her, we don't know yet at this moment...), what he (or she) is seeing and feeling. in 1993 and 1994, during their european tour supporting Suffocation, the band used to play the whole album as it is on the CD, in order to "tell" the whole story. 13 years later, I still listen this album really often. This CD is now very hard to find but there was a remastered version with some bonus tracks which was released a few years later. This one can be found more easily. If you're looking for something very original, give this one a try ! VS Sheb ..::TRACK-LIST::.. 1. Prelude 0:57 2. The Elevation 5:10 3. Soul's Speculum 1:10 4. 138.JP.08 3:03 5. The Cube 5:49 6. Through the Transparent Partitions 3:58 7. Spherical Inner-Sides 0:53 8. The Accomplishment 7:15 9. 4TX.31B 4:35 10. The Dim Light 5:33 ..::OBSADA::.. Ludovic Loez - guitars, vocals Fabrice Loez - guitars, vocals Thierry Berger - drums Laurent Bessault - bass https://www.youtube.com/watch?v=RkNdO5lzAsA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-10 18:06:41
Rozmiar: 89.75 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Supuration jest francuskim zespołem death metalowym, który powstał w 1990 roku. Po serii mniejszych pozycji, w 1993 roku, wydali płytę „The Cube” w małej wytwórni Reincarnate, która prawdopodobnie powstała specjalnie w tym celu. Zaopiekowała się nią również nasza rodzima Loud Out Records, co zaowocowało dodatkową wersją kasetową. „The Cube” zaczyna się śmiercią i jest opowieścią o błąkającej się i próbującej odnaleźć sens istnienia duszy. Treść poszukiwań odwzorowuje dość klimatyczny death metal, w którym znajdzie się i melodia i doomowy, mroczny posmak, a także nieco progresywności. Supuration nie pędzi gwałtownie, nie rozgniata na miazgę, a właśnie stara się wyciągnąć duchowość ze swojej muzyki. Potrafi rozpłynąć się w wolniejszych dźwiękach i wyciągnąć z nich melodyjne riffy jak w „Through The Transparent Partitions”, gdzie ten główny motyw jest najbardziej wpadający w ucho, podobnie jak powyciągane solówki w „The Elevation”. W utrzymaniu atmosfery pomagają też, pojawiające się tu i ówdzie, czyste i smutne wokale, które nadają naszej wędrówce trochę dodatkowej tajemniczości i postrachu związanego z niepewnością sytuacji. Już w pierwszym, po intrze, „The Elevation” w ten właśnie sposób skonfundowany bohater pyta: „Will I ever get rid of my angusih? Will my soul be blessed?” Te właśnie rozterki będą już nam towarzyszyć do końca. „4TX. 31B” w jest smętnie wyrecytowany w całości. W większości natomiast mamy do czynienia z ryjącym, zdartym growlingiem, który ma w sobie wiele z doom metalu, tak jak częściowo cała muzyka. Na swoim debiucie płytowym Supuration prezentuje ciekawy splot gatunków, nadając swojemu death metalowi tą pogrzebową aurę mającą na celu dopomożenie duszy w rozwikłaniu egzystencjonalnych zagadek. Jednak błąkanie się po zamkniętym w sześcian obiegu przynosi niewiele pocieszenia. Na końcu wiemy mniej więcej tyle co na początku, a album kończy się pytaniem „Where Am I?” Wujas It's not often that you find an album that can really suck you in and take you on a journey. Supuration's The Cube is one of those rare cases, where the music is well done and each track possesses a similarly eerie atmosphere, a feeling of being trapped inside a cube. It's a fantastic effort, a sound that transcends the constraints of a genre and delivers plain old good music. It's apparent from the beginning that this isn't a typical death metal album. There are slow, mid-tempo, and some slightly up-tempo sections, but you never get the feeling that this is a blistering death metal record. Instead, you get pretty simplistic, almost pop-like melodies, subtle drum patterns, and shifts between growled/screamed vocals and strange, and effect-laden clean vocal harmonies. Mind you, it can get pretty heavy and headbangable, but that isn't the aim of this music. No, there's a certain majestic, graceful feel to each track. Every guitar piece, every drum pattern, every vocal line flows effortlessly from section to section, retelling a story passed down from generations, a futuristic token of the past. I can't praise the vocal work enough, it isn't technically impressive, but what it adds to the music is indescribable. Tracks like The Elevation and The Enlightenment gain so much from the chorus-soaked voices and deep growls, it feels like a long distance radio transmission, coming from some deep region of space. This band understands that being progressive does not mean going completely overboard with showboating, every part has its place and connects to the overall picture like that missing puzzle piece. I decided to knock off 5 points because, even though I can't find a fault with the album, I don't hold the album in the same place as I do an Altars of Madness or a Nespithe. But as an original body of music, Supuration delivers in every possible way. The re-issue gives you three bonus tracks that fit just as perfectly as the previous songs, an astounding accomplishment considering how different most bonus tracks feel compared to the album material. If you can purchase a copy, I really encourage you to do so. It's a mystery how this band is overlooked by many metal circles, but for those who take the time to give this a spin, you'll experience a tale unlike any other. Dark Mewtwo1 Back in 1993. The death metal scene is still very big all around the world. In France, Loudblast, Agressor, No Return and Massacra already are active. Coming from the same area as Loudblast come another promising band called Supuration. This band has been around for more than 3 years, has released lots of demotapes and vinyl EPs and even a demo CD. 'til there this was just another death metal among a billion of death metal bands but "The cube" arrived. Coming in a nice digipak (including lyrics) which was not really common in 1993 when the crystal box was still reigning, Supuration, with its brutal death/goregrind name provides us a musical UFO, far away from usual death metal stuff. The music is still even and even death metal with heavy guitars and growls but there is also clear vocals and a lot of original guitar parts. The music is very hard to describe, it's dark, oppressive, catchy and very original... Most of all it's cold. Colder than most of black metal bands. Tempos are slow or mid, the band prefer crushing your brain from the inside, not by exploding your ears with tons of blasts. One of the only influence that can be heard here is Voivod. The cyber futuristic spirit of Voivod is here but in a personal version. Listen to this band and if you can say "oh, this really looks like XXX", then call me ;-) Like all the albums of the band (under this name or under the name of SUP), this one is a concept album. Like all of their concepts, this one is about sci-fi. At the beginning of the album, we can hear someone who is speaking and just after that this person commit suicide. Then the whole album is about what is happening to him (or her, we don't know yet at this moment...), what he (or she) is seeing and feeling. in 1993 and 1994, during their european tour supporting Suffocation, the band used to play the whole album as it is on the CD, in order to "tell" the whole story. 13 years later, I still listen this album really often. This CD is now very hard to find but there was a remastered version with some bonus tracks which was released a few years later. This one can be found more easily. If you're looking for something very original, give this one a try ! VS Sheb ..::TRACK-LIST::.. 1. Prelude 0:57 2. The Elevation 5:10 3. Soul's Speculum 1:10 4. 138.JP.08 3:03 5. The Cube 5:49 6. Through the Transparent Partitions 3:58 7. Spherical Inner-Sides 0:53 8. The Accomplishment 7:15 9. 4TX.31B 4:35 10. The Dim Light 5:33 ..::OBSADA::.. Ludovic Loez - guitars, vocals Fabrice Loez - guitars, vocals Thierry Berger - drums Laurent Bessault - bass https://www.youtube.com/watch?v=RkNdO5lzAsA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-10 18:03:33
Rozmiar: 266.31 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Debiutancki album z 1996 roku legendarnego fińskiego zespołu postrzeganego jako młodsi bracia DEMIGOD. Reedycja z trzema dodatkowymi utworami i nowym masteringiem. Jedna z najlepszych deathmetalowych płyt lat '90-tych. Klasyka!!! Re-issue with 3 bonus tracks and remastered sound of the 1st album from ‘96 by this legendary finnish band, considered the small brothers of DEMIGOD and hailing form the same town. This is one of the best finnish Death Metal albums from the 90’s!! A classic!! In my humble opinion, one of the best death metal albums that have ever been released in Finland, and going further, on a global scale, one of those albums that could easily hit the podium of the most dehumanized and stuffy positions in the trend of death metal. Before "Psychostasia" was released, Jarkko Rantanen's group was gaining momentum quite slowly. Firstly, by two, very underground sounding demos, and then through two eps, i.e. "Spring Of Recovery" and "The Fall", gaining the appropriate clarity and shaping their unique style. Fortunately, the expectations until 1996 paid off, because - as I have already mentioned - the effects turned out to be phenomenal, and the quartet also received quite good support from Repulse Records. They say you shouldn't judge a book by its cover, but to be honest, it's not possible here! The graphic design by Turkka Rantanen perfectly reflects the entirety of the music - it's strange, mysterious and really insane. And it's no different in practice. Adramelech's debut is dominated by very dingy riffs, mid-tempo rhythms with occasional blasts (Jarkko is also responsible for these parts), "whispered" growl, surprisingly sophisticated solos and an extremely stuffy atmosphere mixed with a slightly melancholic melodies. For this reason, on "Psychostasia" there is no question of weaker or less distinctive songs. This is a complete album from A to Z, where identifying the best moments can be very problematic. Because I can mention "Mythic Descendant", "Heroes In Godly Blaze", "Across The Gray Waters" or "The Book Of The Worm", but I don't know if it makes more sense. The deadly atmosphere breathes from all the songs equally, and absolutely each of them maintains an ultra-high level. Anyway, even the production side is attractive - with considerable selectivity, but without killing the naturalness. Together with "Nespithe", "Psychostasia" is therefore one of the best Finnish death metal albums and a perfect template of this type of stuffy music. The bigger is my (but probably not only) misunderstanding that such material was lost in underground. Because there was definitely something to conquer the biggest stages with. Hames Jetfield If there is one bad thing about underground music scenes, it's that it's possible for absolute gems to fall through the cracks. The early to mid-90's death metal scene sadly was one which misplaced a lot of great music, and Adramelech's stunning debut could be the biggest loss of the lot. Psychostasia is dripping with originality, passion and vision. Every minute of this album is filled with an unmatched style of strange yet uncompromising riffing and a unique and instantly memorable sense of obscure melody. It fuses the awkward, alien riffing style of Demilich's legendary debut Nespithe with a healthy dose of vitriolic and vicious traditional Finish death metal. The resulting combination delivers the best of both worlds, making Psychostasia an album suited for any death metal fan. One of the keys to Psychostasia being so interesting is that it has two distinct styles. One which is the odd Demilich inspired strangeness, quite a bit more aggressive in fashion, but missing none of complex fretwork and song structuring. This is mixed in with a lot of straight up death metal riffing and Dismember-like use of melody, which gives the album a sense of power and violence that shames their fellow countrymen. Adramelech simply never give you too much of one thing, there's elements of technical death metal, old school Finnish brutality and doomy heaviness, all displayed with an airy, almost black metal atmosphere. There are so many ideas on offer that it never gets stale. This atmosphere is driven by the roomy production with no instrument dominating the sound, and the by the unconventional throaty grunts of the Jarkko Rantanen. Every instrument is audible and clear, leaving enough space to show off the various technical elements that make up about half this album, but without turning it into an in-band dick waving contest. The vocals are quiet and the bass is loud, but this seems like less of a mixing mistake and more of a conscious decision. The loud bass helps drive the grooves through what could otherwise break down into a mess of angular rhythms, and the strangely distant vocals add to the alien quality of the music. This is much like how Antti Boman's burps aid Demilich's atypical sound, but these have the same effect whilst not seeming quite so 'silly', and pack quite a bit more punch. Musically, Psychostasia is a reasonably technical affair, about a 3rd of it is straight forward old school DM and traditional melodies, so it avoids the technical death metal tag, but the album is quite a challenge to digest fully. It has layers and layers of complex rhythm work to go along with the speedy fretwork to keep an inquisitive minded listener interested for years, and enough stomping riffs to keep your casual headbanger more than entertained. Tempos rise and fall frequently but they do so smoothly, without ever resorting to moronic stop-start “song writing”. This is where the majority of the low end technicality lies, the drumming is not packed with crazy fills, but Rantanen's use of various beats ranging from simplistic old school pounding rhythms, to polyrhythmic double bass patterns, to off-time beats, to blasts and his transitions from one to another are just as impressive as the most complex of fill players. That isn't to say that the leads and riffs aren't absolutely top notch, because they are, but it's the compositional skills which bring it all together which makes this album so good. There simply isn't anything this strange that flows this well. With that said, the leads are all exceptional, usually melodic, but filled with the trademarked off centre melodic patterns, and full of technical flair, again giving the album yet another level that it can be appreciated on. Adramelech's debut is an absolute gem that was somehow lost among the masses of quality output from Finland during the early/mid 90’s, and one that will hopefully be able to thrive with the internet. It's got all of the quirky charm of other obscure albums which have been dug up over the last few years, but it's still fast, catchy and aggressive at the same time. lord ghengis ..::TRACK-LIST::.. 1. Heroes in Godly Blaze 04:11 2. Psychostasia 04:06 3. Seance of Shamans 03:27 4. The Book of the Worm 06:11 5. Thoth (Lord of the Holy Words) 03:10 6. Mythic Descendant 04:19 7. As the Gods Succumbed 05:02 8. Across the Gray Waters 03:59 Bonus Tracks: 9. Intro - Heroes in Godly Blaze (live) 05:51 10. The Sleep of Ishtar (live) 03:56 11. Seven (live) 04:18 ..::OBSADA::.. Jarkko Rantanen - Drums, Vocals Jani Aho - Guitars Mikko Aarnio - Bass Seppo Taatila - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=E038fmGfk5A SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-09 17:17:06
Rozmiar: 112.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Debiutancki album z 1996 roku legendarnego fińskiego zespołu postrzeganego jako młodsi bracia DEMIGOD. Reedycja z trzema dodatkowymi utworami i nowym masteringiem. Jedna z najlepszych deathmetalowych płyt lat '90-tych. Klasyka!!! Re-issue with 3 bonus tracks and remastered sound of the 1st album from ‘96 by this legendary finnish band, considered the small brothers of DEMIGOD and hailing form the same town. This is one of the best finnish Death Metal albums from the 90’s!! A classic!! In my humble opinion, one of the best death metal albums that have ever been released in Finland, and going further, on a global scale, one of those albums that could easily hit the podium of the most dehumanized and stuffy positions in the trend of death metal. Before "Psychostasia" was released, Jarkko Rantanen's group was gaining momentum quite slowly. Firstly, by two, very underground sounding demos, and then through two eps, i.e. "Spring Of Recovery" and "The Fall", gaining the appropriate clarity and shaping their unique style. Fortunately, the expectations until 1996 paid off, because - as I have already mentioned - the effects turned out to be phenomenal, and the quartet also received quite good support from Repulse Records. They say you shouldn't judge a book by its cover, but to be honest, it's not possible here! The graphic design by Turkka Rantanen perfectly reflects the entirety of the music - it's strange, mysterious and really insane. And it's no different in practice. Adramelech's debut is dominated by very dingy riffs, mid-tempo rhythms with occasional blasts (Jarkko is also responsible for these parts), "whispered" growl, surprisingly sophisticated solos and an extremely stuffy atmosphere mixed with a slightly melancholic melodies. For this reason, on "Psychostasia" there is no question of weaker or less distinctive songs. This is a complete album from A to Z, where identifying the best moments can be very problematic. Because I can mention "Mythic Descendant", "Heroes In Godly Blaze", "Across The Gray Waters" or "The Book Of The Worm", but I don't know if it makes more sense. The deadly atmosphere breathes from all the songs equally, and absolutely each of them maintains an ultra-high level. Anyway, even the production side is attractive - with considerable selectivity, but without killing the naturalness. Together with "Nespithe", "Psychostasia" is therefore one of the best Finnish death metal albums and a perfect template of this type of stuffy music. The bigger is my (but probably not only) misunderstanding that such material was lost in underground. Because there was definitely something to conquer the biggest stages with. Hames Jetfield If there is one bad thing about underground music scenes, it's that it's possible for absolute gems to fall through the cracks. The early to mid-90's death metal scene sadly was one which misplaced a lot of great music, and Adramelech's stunning debut could be the biggest loss of the lot. Psychostasia is dripping with originality, passion and vision. Every minute of this album is filled with an unmatched style of strange yet uncompromising riffing and a unique and instantly memorable sense of obscure melody. It fuses the awkward, alien riffing style of Demilich's legendary debut Nespithe with a healthy dose of vitriolic and vicious traditional Finish death metal. The resulting combination delivers the best of both worlds, making Psychostasia an album suited for any death metal fan. One of the keys to Psychostasia being so interesting is that it has two distinct styles. One which is the odd Demilich inspired strangeness, quite a bit more aggressive in fashion, but missing none of complex fretwork and song structuring. This is mixed in with a lot of straight up death metal riffing and Dismember-like use of melody, which gives the album a sense of power and violence that shames their fellow countrymen. Adramelech simply never give you too much of one thing, there's elements of technical death metal, old school Finnish brutality and doomy heaviness, all displayed with an airy, almost black metal atmosphere. There are so many ideas on offer that it never gets stale. This atmosphere is driven by the roomy production with no instrument dominating the sound, and the by the unconventional throaty grunts of the Jarkko Rantanen. Every instrument is audible and clear, leaving enough space to show off the various technical elements that make up about half this album, but without turning it into an in-band dick waving contest. The vocals are quiet and the bass is loud, but this seems like less of a mixing mistake and more of a conscious decision. The loud bass helps drive the grooves through what could otherwise break down into a mess of angular rhythms, and the strangely distant vocals add to the alien quality of the music. This is much like how Antti Boman's burps aid Demilich's atypical sound, but these have the same effect whilst not seeming quite so 'silly', and pack quite a bit more punch. Musically, Psychostasia is a reasonably technical affair, about a 3rd of it is straight forward old school DM and traditional melodies, so it avoids the technical death metal tag, but the album is quite a challenge to digest fully. It has layers and layers of complex rhythm work to go along with the speedy fretwork to keep an inquisitive minded listener interested for years, and enough stomping riffs to keep your casual headbanger more than entertained. Tempos rise and fall frequently but they do so smoothly, without ever resorting to moronic stop-start “song writing”. This is where the majority of the low end technicality lies, the drumming is not packed with crazy fills, but Rantanen's use of various beats ranging from simplistic old school pounding rhythms, to polyrhythmic double bass patterns, to off-time beats, to blasts and his transitions from one to another are just as impressive as the most complex of fill players. That isn't to say that the leads and riffs aren't absolutely top notch, because they are, but it's the compositional skills which bring it all together which makes this album so good. There simply isn't anything this strange that flows this well. With that said, the leads are all exceptional, usually melodic, but filled with the trademarked off centre melodic patterns, and full of technical flair, again giving the album yet another level that it can be appreciated on. Adramelech's debut is an absolute gem that was somehow lost among the masses of quality output from Finland during the early/mid 90’s, and one that will hopefully be able to thrive with the internet. It's got all of the quirky charm of other obscure albums which have been dug up over the last few years, but it's still fast, catchy and aggressive at the same time. lord ghengis ..::TRACK-LIST::.. 1. Heroes in Godly Blaze 04:11 2. Psychostasia 04:06 3. Seance of Shamans 03:27 4. The Book of the Worm 06:11 5. Thoth (Lord of the Holy Words) 03:10 6. Mythic Descendant 04:19 7. As the Gods Succumbed 05:02 8. Across the Gray Waters 03:59 Bonus Tracks: 9. Intro - Heroes in Godly Blaze (live) 05:51 10. The Sleep of Ishtar (live) 03:56 11. Seven (live) 04:18 ..::OBSADA::.. Jarkko Rantanen - Drums, Vocals Jani Aho - Guitars Mikko Aarnio - Bass Seppo Taatila - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=E038fmGfk5A SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-09 17:12:42
Rozmiar: 358.23 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. For fans of Gorefest and Cannibal Corpse! Classic Death Metal recorded at Sunlight Studio by Tomas Skogsberg in 1993. Konkhra re-issues much sought after debut on LP again and deluxe 2-CD (with all pre-album demos). “Sexual Affective Disorder” is the debut full-length studio album by Danish Death Metal band Konkhra. The album was originally released on Progress Red Labels in July 1993. “Sexual Affective Disorder” was recorded at the now legendary Sunlight Studio in Sweden and produced by Tomas Skogsberg and Konkhra. Konkhra had been roaming the Danish underground scene since the early nineties and steadily increased their fanbase with the “The Vicious Circle” demo from 1990 and the “Malgrowth demo” from 1991, both featured on the 2-CD edition as bonus. Also included is their first official release: the “Stranded” EP from 1992. The music on “Sexual Affective Disorder” might be described as old school Death Metal mixed with technical Thrash Metal elements. The vocals on the album are influenced by the high pitched sneer/deep guttural growl Carcass vocal style, so a clear Death Metal approach. The technical playing is used to keep the songs exciting all the way through the album. Songs like “Center Of The Flesh”, “Blindfolded”, “Chaos To Climb” and “Empty Frames” simply blow one away every time. The addition of samples in some songs also give the album a great atmosphere. The production is raw and not too polished but clean enough to be able to hear what´s going on, that great Sunlight Studio sound. Listening to “Sexual Affective Disorder” is always a pleasure. Konkhra are arguably the biggest Danish death metal export, next to Illdisposed (with respect to Iniquity, Invocator, and Exmortem). The band's debut full length came out in 1993 and it was called Sexual Affective Disorder - it follows the 1992 EP Stranded which, if you ask me, muddy production aside - was a respectable offering of Death-worshipping madness (ditto to the preceding demos, both of which were better than Stranded) and established the band as capable songwriters at an early stage, even if their style wasn't exactly *unique*. Furthermore, later releases like 1997's Weed Out the Weak would implement more groove and a Chaos A.D.-esque post-thrash element into their music...and again, while a bit boneheaded - it's a solid and enjoyable album on its own, but Sexual Affective Disorder is kind of a "sweet spot" in this way and easily the best Konkhra album ever, according to me. The band has managed to differentiate themselves a bit here by introducing a slower, churning groove into an established death metal sound - while still maintaining a hefty amount of speed and tastefully implemented blast beats, which helps the songs flow and provides a sense of maturity and creativity to the songs that was lacking on prior material, as well as a sense of musicianship and quality songwriting that was arguably lacking on later efforts. The result is a sound that feels familiar, yet distinct. It combines the cold, calculating virtuosity of Death, with the pummeling brutality of Bolt Thrower, and the dark, feral finesse of (mid-period) Carcass with the slow grind of classic Obituary. It's well-executed, chock full of catchy riffs and powerful grooves, both used tastefully and complimenting themselves. Tracks like "The Dying Art" and especially "Thoughts Abandoned", with it's savage riffwork, deserve to be labelled as true death metal classics up there with "Chopped in Half" and "Pull the Plug". There's also a strong hardcore influence - something not many bands were openly experimenting with yet in '93, as heard on tracks like the pounding "Lucid Dreams". The production is also fantastic, it feels very full and perfectly captures this heavy, bludgeoning death metal machine. No surprise considering this was handled by Sunlight Studio's own Tomas Skogsberg himself. There are two vocalists/guitarists here, similar to Carcass' early work - a deep death grunt performed by Andreas Lundemark, and a raspy, Jeff Walker-esque growl performed by Claus Vedal. I like the way they mixed the styles here, because a lot of care was seemingly taken into letting each vocalist get his time to shine. You have tracks like "Center of the Flesh" that utilize alternating styles, and "The Dying Art" which is lead by Andreas's deep growling, with Claus providing backups. This is changed around on "Blindfolded", where Claus' snarl leads the way while Andreas backs him up. It's cool because it keeps the mix from feeling like it favors one vocalist over the other. The lyrics, by the way, are surprisingly pretty cool and well written, covering themes of trauma, depression, lust, and anger while never feeling overly violent (well, except for closer "Empty Frames" - which happens to be the best lyrics on the album). The album also makes clever use of samples, like Stranded before it (though I don't think Illdisposed ended up parodying any of these). Of course, it should go without saying...this naturally isn't a sound that will likely change the world for any corn-fed death freak...Konkhra weren't reinventing the wheel, they're just a well-formed spoke - we've all heard similar sounding stuff. But ultimately, only idiots and clueless posers would expect those things in this context, so no harm done. If you're looking to get in on this band, don't be shy and check out Hammerheart's 2021 2-CD reissue, which comes with a bonus disc featuring Stranded along with the Malgrowth and The Vicious Circle demos, including classics like "Lustration of the Need", the mighty "Vicious Circle", and "Day-Break". The cool thing about this is that all tracks are unique to their respective releases, making it feel like kind of a double album of sorts - 93 minutes of classic, Danish death fuckin' metal - how could you go wrong with that? Enigmatech ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - Sexual Affective Disorder: 1. Center Of The Flesh 4:18 2. Seasonal Affective Disorder 5:09 3. The Dying Art 4:44 4. Visually Intact 4:08 5. Evilution (Exordium Expired) 3:47 6. Lucid Dreams 3:44 7. Blindfolded 5:24 8. Thoughts Abandoned 4:32 9. Chaos To Climb 2:56 10. Empty Frames 5:13 CD 2 - Bonus: Stranded EP 1. Time Will Destroy 5:41 2. Day-Break 3:26 3. Stranded 5:42 Malgrowth Demo 4. The Dead Moon 1:25 5. Black Sun 4:50 6. Lustration Of The Need 2:25 7. Spread Around 6:30 8. Deathwish 5:24 The Vicious Circle Demo 9. Web Of Nemesis 4:40 10. Vicious Circle 3:15 11. Hunger 4:09 12. Living Savages 1:55 Recorded at Sunlight Studio, Sweden, July/August 1993. Remastered by Tue Madsen in Antfarm Studio, Denmark 2021 ..::OBSADA::.. Drums - Johnny Nielsen (tracks: 1-1 to 1-10), Jon Clausen (tracks: 2-1 to 2-12) Bass - Anders Lundemark (tracks: 2-9 to 2-12), Lars Schmidt (tracks: 1-1 to 1-10), Martin Kristensen (tracks: 2-1 to 2-8) Guitar, Vocals - Anders Lundemark, Claus Vedel Samples - Anders Lundemark (tracks: 1-1 to 1-10), Sheriff (27) (tracks: 1-1 to 1-10) https://www.youtube.com/watch?v=wyIx5B-rW_M SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-29 12:13:30
Rozmiar: 219.34 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. For fans of Gorefest and Cannibal Corpse! Classic Death Metal recorded at Sunlight Studio by Tomas Skogsberg in 1993. Konkhra re-issues much sought after debut on LP again and deluxe 2-CD (with all pre-album demos). “Sexual Affective Disorder” is the debut full-length studio album by Danish Death Metal band Konkhra. The album was originally released on Progress Red Labels in July 1993. “Sexual Affective Disorder” was recorded at the now legendary Sunlight Studio in Sweden and produced by Tomas Skogsberg and Konkhra. Konkhra had been roaming the Danish underground scene since the early nineties and steadily increased their fanbase with the “The Vicious Circle” demo from 1990 and the “Malgrowth demo” from 1991, both featured on the 2-CD edition as bonus. Also included is their first official release: the “Stranded” EP from 1992. The music on “Sexual Affective Disorder” might be described as old school Death Metal mixed with technical Thrash Metal elements. The vocals on the album are influenced by the high pitched sneer/deep guttural growl Carcass vocal style, so a clear Death Metal approach. The technical playing is used to keep the songs exciting all the way through the album. Songs like “Center Of The Flesh”, “Blindfolded”, “Chaos To Climb” and “Empty Frames” simply blow one away every time. The addition of samples in some songs also give the album a great atmosphere. The production is raw and not too polished but clean enough to be able to hear what´s going on, that great Sunlight Studio sound. Listening to “Sexual Affective Disorder” is always a pleasure. Konkhra are arguably the biggest Danish death metal export, next to Illdisposed (with respect to Iniquity, Invocator, and Exmortem). The band's debut full length came out in 1993 and it was called Sexual Affective Disorder - it follows the 1992 EP Stranded which, if you ask me, muddy production aside - was a respectable offering of Death-worshipping madness (ditto to the preceding demos, both of which were better than Stranded) and established the band as capable songwriters at an early stage, even if their style wasn't exactly *unique*. Furthermore, later releases like 1997's Weed Out the Weak would implement more groove and a Chaos A.D.-esque post-thrash element into their music...and again, while a bit boneheaded - it's a solid and enjoyable album on its own, but Sexual Affective Disorder is kind of a "sweet spot" in this way and easily the best Konkhra album ever, according to me. The band has managed to differentiate themselves a bit here by introducing a slower, churning groove into an established death metal sound - while still maintaining a hefty amount of speed and tastefully implemented blast beats, which helps the songs flow and provides a sense of maturity and creativity to the songs that was lacking on prior material, as well as a sense of musicianship and quality songwriting that was arguably lacking on later efforts. The result is a sound that feels familiar, yet distinct. It combines the cold, calculating virtuosity of Death, with the pummeling brutality of Bolt Thrower, and the dark, feral finesse of (mid-period) Carcass with the slow grind of classic Obituary. It's well-executed, chock full of catchy riffs and powerful grooves, both used tastefully and complimenting themselves. Tracks like "The Dying Art" and especially "Thoughts Abandoned", with it's savage riffwork, deserve to be labelled as true death metal classics up there with "Chopped in Half" and "Pull the Plug". There's also a strong hardcore influence - something not many bands were openly experimenting with yet in '93, as heard on tracks like the pounding "Lucid Dreams". The production is also fantastic, it feels very full and perfectly captures this heavy, bludgeoning death metal machine. No surprise considering this was handled by Sunlight Studio's own Tomas Skogsberg himself. There are two vocalists/guitarists here, similar to Carcass' early work - a deep death grunt performed by Andreas Lundemark, and a raspy, Jeff Walker-esque growl performed by Claus Vedal. I like the way they mixed the styles here, because a lot of care was seemingly taken into letting each vocalist get his time to shine. You have tracks like "Center of the Flesh" that utilize alternating styles, and "The Dying Art" which is lead by Andreas's deep growling, with Claus providing backups. This is changed around on "Blindfolded", where Claus' snarl leads the way while Andreas backs him up. It's cool because it keeps the mix from feeling like it favors one vocalist over the other. The lyrics, by the way, are surprisingly pretty cool and well written, covering themes of trauma, depression, lust, and anger while never feeling overly violent (well, except for closer "Empty Frames" - which happens to be the best lyrics on the album). The album also makes clever use of samples, like Stranded before it (though I don't think Illdisposed ended up parodying any of these). Of course, it should go without saying...this naturally isn't a sound that will likely change the world for any corn-fed death freak...Konkhra weren't reinventing the wheel, they're just a well-formed spoke - we've all heard similar sounding stuff. But ultimately, only idiots and clueless posers would expect those things in this context, so no harm done. If you're looking to get in on this band, don't be shy and check out Hammerheart's 2021 2-CD reissue, which comes with a bonus disc featuring Stranded along with the Malgrowth and The Vicious Circle demos, including classics like "Lustration of the Need", the mighty "Vicious Circle", and "Day-Break". The cool thing about this is that all tracks are unique to their respective releases, making it feel like kind of a double album of sorts - 93 minutes of classic, Danish death fuckin' metal - how could you go wrong with that? Enigmatech ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - Sexual Affective Disorder: 1. Center Of The Flesh 4:18 2. Seasonal Affective Disorder 5:09 3. The Dying Art 4:44 4. Visually Intact 4:08 5. Evilution (Exordium Expired) 3:47 6. Lucid Dreams 3:44 7. Blindfolded 5:24 8. Thoughts Abandoned 4:32 9. Chaos To Climb 2:56 10. Empty Frames 5:13 CD 2 - Bonus: Stranded EP 1. Time Will Destroy 5:41 2. Day-Break 3:26 3. Stranded 5:42 Malgrowth Demo 4. The Dead Moon 1:25 5. Black Sun 4:50 6. Lustration Of The Need 2:25 7. Spread Around 6:30 8. Deathwish 5:24 The Vicious Circle Demo 9. Web Of Nemesis 4:40 10. Vicious Circle 3:15 11. Hunger 4:09 12. Living Savages 1:55 Recorded at Sunlight Studio, Sweden, July/August 1993. Remastered by Tue Madsen in Antfarm Studio, Denmark 2021 ..::OBSADA::.. Drums - Johnny Nielsen (tracks: 1-1 to 1-10), Jon Clausen (tracks: 2-1 to 2-12) Bass - Anders Lundemark (tracks: 2-9 to 2-12), Lars Schmidt (tracks: 1-1 to 1-10), Martin Kristensen (tracks: 2-1 to 2-8) Guitar, Vocals - Anders Lundemark, Claus Vedel Samples - Anders Lundemark (tracks: 1-1 to 1-10), Sheriff (27) (tracks: 1-1 to 1-10) https://www.youtube.com/watch?v=wyIx5B-rW_M SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-29 12:07:48
Rozmiar: 697.65 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Ultra Brutal Gore Bastards from Poland! Members of FETO IN FETUS and NEKKROFUKK! Na palcach jednej ręki można policzyć kapele w Polsce, które chwytają się za tak „ekstrawagancki„ gatunek, jakim jest brutal guttural death metal. Promyk nadziei, a raczej gówna, że jeszcze takie łupanie u nas nie upadło, chce przekazać nam nowo powstała horda Dismembered Flesh Mutilation z debiutanckim albumem zatytułowanym „Necrophiliac Decomposition„ A zasilana jest przez nie byle kogo! Pogrywa tam między innymi Kaos znany z Nekkrofukk i Michał z Feto in Fetus. Ten śmierdzący wypiek w spodniach to kawał odczłowieczającej muzy, ba same tytułu już nakierowują słuchacza, że na trzeźwo lepiej nie podchodzić do tej muzy. Oprócz iście poetyckich tekstów, które ulewają się z gęby Kaosa, niektóre wałki poprzedzone są iście zwyrolskimi intrami, żeby jeszcze dobitniej pokazać z jaką to muzą właśnie się obcuje. Na największą pochwałę zasługują gitary, które w a jakże obrzydliwy sposób oddzielają mięso od kości. Najpierw pazurami zedrą skórę z pleców, potem przypierdolą ostrym batem a na końcu gwóźdź programu, jakim jest dekapitacja tępym ostrzem. Perkusja to zaś najnowszy model rozrzutnika gnoju z jeszcze świeżego numeru przeglądu działkowca. Bryzga gęsto i na boki. Bez woderów lepiej nie wchodzić! Wszystkie numery a jest ich dwanaście w tym cover Mortician, są utrzymane w dość szybkim tempie, chociaż zdarzają się krótkie momenty, żeby sobie deczko dechnąć, lecz po chwili karuzela rozkręca się na nowo. Ja to kupiłem, fani klepiącej w czerep oblechy tym bardziej zakręcą się przy tym wydawnictwie. Reszta prawdopodobnie wrócić sadzić rabaty. Wojtuś Kuuuurła, ależ mi brakowało takiego grania na naszej scenie! Sympatyczny kwartet Dismembered Flesh Mutilation debiutuje w barwach Putrid Cult od razu pełnym albumem, składającym się z dwunastu ścieżek i tym samym pół godziny srogiego napierdalania w duchu głównie nieodżałowanego Mortician, który to niestety jakoś przycichł po taksówkowych eskapadach pana Willa R. Mamy tu więc ekstremalnie młócące bębny, niski growl z kibla rodem (jak na połowie płyt wydanych przez Putrid Cult – za mikrofonem Lord K., choć tym razem wyłącznie jako śpiewak), no i ogólny gnój. Jednak, mimo że panowie pokusili się nawet o całkiem sprawnie zagrany cover „Zombie apocalypse” oraz tu i ówdzie filmowe sample nie jest to – na szczęście – zżyna 1:1 z amerykańskiego duetu. Trafiają się nieliczne zwolnienia, gdzie zespół śmiało spogląda w kierunku Autopsy, zaś klimat całości ale i pewne partie, w tym wokalne mogą nawet kojarzyć się z najlepszymi latami Dead Infection. Nowatorstwa, techniki ale i przebieranek w katany tu na pewno nie uświadczymy. Ważne jest to, że ta płyta naprawdę potężnie kopie po mordzie, ale i pod tą perkusyjną nawałnicą kryją się całkiem do rzeczy riffy. To wszystko sprawia, że choć zespół uprawia jakby nie patrzeć jeden z najbardziej ekstremalnych odłamów metalu, to całości zwyczajnie świetnie się słucha – a pół godziny to idealny czas trwania dla takich słodziutkich dźwięków. Cóż, dziewczyny chłopaka raczej w romantyczny nastrój na pierwszej randce tym albumem nie wprowadzicie, ale do napierdalania hantlami czy sztangą, jedzenia pierogów ruskich czy picia portera bałtyckiego album sprawdzi się wyśmienicie. Pudel ..::TRACK-LIST::.. 1. Ulcerated Vagina Filled with Maggots 03:29 2. Shredded Mature in a Stone Grinder 02:17 3. Raped by the Hatchet 02:14 4. Orgy in the Morgue Full of Decomposing Secretion 02:03 5. Arnold God of Whores and Flies 02:45 6. Sadomasochistic Trepanation of Skull of a Musty Dwarf 01:49 7. Cooking Children's Entrails from the Rosary Ring 02:27 8. The Guartered Torso of The Pregnant Bride 02:35 9. Zombie Apocalypse (Mortician cover) 02:14 10. Anorectic Breast Barbecue 03:05 11. Death Injection 00:15 12. The End of Suffering 04:56 ..::OBSADA::.. Butcher - Drums Bloodborne - Guitars, Bass Michael Myers - Guitars, Bass Lord K - Vocals https://www.youtube.com/watch?v=bNB5V9KN64Y SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-20 19:36:28
Rozmiar: 75.88 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
Ultra Brutal Gore Bastards from Poland! Members of FETO IN FETUS and NEKKROFUKK! Na palcach jednej ręki można policzyć kapele w Polsce, które chwytają się za tak „ekstrawagancki„ gatunek, jakim jest brutal guttural death metal. Promyk nadziei, a raczej gówna, że jeszcze takie łupanie u nas nie upadło, chce przekazać nam nowo powstała horda Dismembered Flesh Mutilation z debiutanckim albumem zatytułowanym „Necrophiliac Decomposition„ A zasilana jest przez nie byle kogo! Pogrywa tam między innymi Kaos znany z Nekkrofukk i Michał z Feto in Fetus. Ten śmierdzący wypiek w spodniach to kawał odczłowieczającej muzy, ba same tytułu już nakierowują słuchacza, że na trzeźwo lepiej nie podchodzić do tej muzy. Oprócz iście poetyckich tekstów, które ulewają się z gęby Kaosa, niektóre wałki poprzedzone są iście zwyrolskimi intrami, żeby jeszcze dobitniej pokazać z jaką to muzą właśnie się obcuje. Na największą pochwałę zasługują gitary, które w a jakże obrzydliwy sposób oddzielają mięso od kości. Najpierw pazurami zedrą skórę z pleców, potem przypierdolą ostrym batem a na końcu gwóźdź programu, jakim jest dekapitacja tępym ostrzem. Perkusja to zaś najnowszy model rozrzutnika gnoju z jeszcze świeżego numeru przeglądu działkowca. Bryzga gęsto i na boki. Bez woderów lepiej nie wchodzić! Wszystkie numery a jest ich dwanaście w tym cover Mortician, są utrzymane w dość szybkim tempie, chociaż zdarzają się krótkie momenty, żeby sobie deczko dechnąć, lecz po chwili karuzela rozkręca się na nowo. Ja to kupiłem, fani klepiącej w czerep oblechy tym bardziej zakręcą się przy tym wydawnictwie. Reszta prawdopodobnie wrócić sadzić rabaty. Wojtuś Kuuuurła, ależ mi brakowało takiego grania na naszej scenie! Sympatyczny kwartet Dismembered Flesh Mutilation debiutuje w barwach Putrid Cult od razu pełnym albumem, składającym się z dwunastu ścieżek i tym samym pół godziny srogiego napierdalania w duchu głównie nieodżałowanego Mortician, który to niestety jakoś przycichł po taksówkowych eskapadach pana Willa R. Mamy tu więc ekstremalnie młócące bębny, niski growl z kibla rodem (jak na połowie płyt wydanych przez Putrid Cult – za mikrofonem Lord K., choć tym razem wyłącznie jako śpiewak), no i ogólny gnój. Jednak, mimo że panowie pokusili się nawet o całkiem sprawnie zagrany cover „Zombie apocalypse” oraz tu i ówdzie filmowe sample nie jest to – na szczęście – zżyna 1:1 z amerykańskiego duetu. Trafiają się nieliczne zwolnienia, gdzie zespół śmiało spogląda w kierunku Autopsy, zaś klimat całości ale i pewne partie, w tym wokalne mogą nawet kojarzyć się z najlepszymi latami Dead Infection. Nowatorstwa, techniki ale i przebieranek w katany tu na pewno nie uświadczymy. Ważne jest to, że ta płyta naprawdę potężnie kopie po mordzie, ale i pod tą perkusyjną nawałnicą kryją się całkiem do rzeczy riffy. To wszystko sprawia, że choć zespół uprawia jakby nie patrzeć jeden z najbardziej ekstremalnych odłamów metalu, to całości zwyczajnie świetnie się słucha – a pół godziny to idealny czas trwania dla takich słodziutkich dźwięków. Cóż, dziewczyny chłopaka raczej w romantyczny nastrój na pierwszej randce tym albumem nie wprowadzicie, ale do napierdalania hantlami czy sztangą, jedzenia pierogów ruskich czy picia portera bałtyckiego album sprawdzi się wyśmienicie. Pudel 1. Ulcerated Vagina Filled with Maggots 03:29 2. Shredded Mature in a Stone Grinder 02:17 3. Raped by the Hatchet 02:14 4. Orgy in the Morgue Full of Decomposing Secretion 02:03 5. Arnold God of Whores and Flies 02:45 6. Sadomasochistic Trepanation of Skull of a Musty Dwarf 01:49 7. Cooking Children's Entrails from the Rosary Ring 02:27 8. The Guartered Torso of The Pregnant Bride 02:35 9. Zombie Apocalypse (Mortician cover) 02:14 10. Anorectic Breast Barbecue 03:05 11. Death Injection 00:15 12. The End of Suffering 04:56 Butcher - Drums Bloodborne - Guitars, Bass Michael Myers - Guitars, Bass Lord K - Vocals https://www.youtube.com/watch?v=bNB5V9KN64Y SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-20 19:30:27
Rozmiar: 232.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Po osiemnastu latach i kilkuset koncertach na całym świecie nadszedł wreszcie czas na pierwszy album koncertowy Demonical! Jesteśmy bardzo dumni z tego albumu; został nagrany podczas porywającej trasy po Ameryce Łacińskiej we wrześniu ubiegłego roku. Ukazuje zespół w stanie naturalnym i wydobywa naszą szwedzką, death metalową ciemność w czysty i nieubłagany sposób. Chcielibyśmy podziękować naszym fanom i obserwatorom za wsparcie i poświęcenie przez te wszystkie lata. Jesteście najlepsi, ten album jest dla Was! Martin Schulman (bass) ..::TRACK-LIST::.. 1. Towards Greater Gods 04:49 2. We Conquer the Throne 03:06 3. Into Victory 04:40 4. Aeons Of Death 05:23 5. The Order 02:26 6. Fallen Mountain 05:05 7. Wrathspawn 03:49 8. Unfold Thy Darkness 04:07 9. Sun Blackened 03:32 10. My Kingdom Done 04:00 11. All Will Perish 05:22 12. By Hatred Bound 03:35 13. Välkommen Undergång 06:04 14. Somebody Put Something in My Drink (Ramones cover) 03:29 ..::OBSADA::.. Charlie Fryksell - vocals Eki Kumpulainen - lead guitars Johan Haglund - rhythm guitars Martin Schulman - bass Ronnie Bergerstahl - drums https://www.youtube.com/watch?v=1GUEc9A3ynM SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-20 17:53:34
Rozmiar: 143.78 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Po osiemnastu latach i kilkuset koncertach na całym świecie nadszedł wreszcie czas na pierwszy album koncertowy Demonical! Jesteśmy bardzo dumni z tego albumu; został nagrany podczas porywającej trasy po Ameryce Łacińskiej we wrześniu ubiegłego roku. Ukazuje zespół w stanie naturalnym i wydobywa naszą szwedzką, death metalową ciemność w czysty i nieubłagany sposób. Chcielibyśmy podziękować naszym fanom i obserwatorom za wsparcie i poświęcenie przez te wszystkie lata. Jesteście najlepsi, ten album jest dla Was! Martin Schulman (bass) ..::TRACK-LIST::.. 1. Towards Greater Gods 04:49 2. We Conquer the Throne 03:06 3. Into Victory 04:40 4. Aeons Of Death 05:23 5. The Order 02:26 6. Fallen Mountain 05:05 7. Wrathspawn 03:49 8. Unfold Thy Darkness 04:07 9. Sun Blackened 03:32 10. My Kingdom Done 04:00 11. All Will Perish 05:22 12. By Hatred Bound 03:35 13. Välkommen Undergång 06:04 14. Somebody Put Something in My Drink (Ramones cover) 03:29 ..::OBSADA::.. Charlie Fryksell - vocals Eki Kumpulainen - lead guitars Johan Haglund - rhythm guitars Martin Schulman - bass Ronnie Bergerstahl - drums https://www.youtube.com/watch?v=1GUEc9A3ynM SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-20 17:50:02
Rozmiar: 486.06 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Anusy są obrzydliwe...? Przecież są też źródłem przyjemności i nie muszę nawet wspominać o żadnych prawdziwych tyłkach, samo zrobienie kupy jest przyjemne i każdy o tym wie! O tym jest ten album, o poszarpanym skrzyżowaniu całkowitego załamania psychicznego, gdzie obrzydliwe czyny stają się źródłem zepsutej przyjemności... Hmmm, pięknie! No to miłych wrażeń... FA From the start of the sampled introduction to the sadistic battering that follows, this record is a masterclass in well-produced Death Metal that reeks of the 90s brutality while keeping things totally organic. The first minute of this album will churn you into a slime-like ichor with its pulverizing intensity and crushingly tight instrumental hooks. These are topped with gargantuan vocals that will regurgitate any bone matter from your corpse. With a real void in the underground for bands such as this, it seems many are afraid to even try and give such an unforgiving take on extremity, or Mortal Wound intimidate the competition. With atmospherics but nothing short of total carnage at any given moment, you will constantly be in grotesque ecstasy at this abhorrent masterpiece. This is one of those releases where any lover of Death Metal will definitely be satisfied. Unsavory soundscapes delivered with a totally incredible production showcases some of the best songwriting chops this year will hear combined with an unfathomable lust for desecration of all things, living or dead. Monstrous grooves contort with a technical proficiency that is not a pretentious show of skill as much as sonic laceration fired forth with unmistakable excellence. Not only does this harken back to some of the genres most punishing acts, Mortal Wound show they have more than enough personality and songwriting to stand on their own feet as one of the strongest death metal bands of the current day. Hammering furiously until the end, do you think you can withstand this record? Prove it, blast it at full volume and give yourself to this morbid offering... The Vietnam War era was a grim chapter in United States history. The wildly unpopular conflict was fought with questionable ideological justifications in a half-hearted manner, dictated by murky political considerations instead of a desire to achieve real victory. In the end, nothing good came from it and the horrors of the war’s excesses left a stain on the nation. This bleak, bloody conflagration has become potent fodder for nihilistic films and literature, and it makes sense that it serves as the backdrop for the full-length debut by Los Angeles death metal mob Mortal Wound. The Anus of the World is a nasty, odorous slab of groove-heavy OSDM molded from the same brutal thuggery as Sanguisugabogg and the rawest moments of Cannibal Corpse, and this gore-splattered opus is not a place one should venture in search of subtly and nuance. This is a repellant album about a macabre time and the band do their best to immerse you in the blood and terror of it all. Is this something you want to sign up for? Let’s see what you’re made of, maggot! The album is littered with soundbites from Vietnam-themed films like Apocalypse Now, Platoon, and Full Metal Jacket, and the album wastes no time dunking you in a blood-soaked rice paddy on opener “Found Dead in a Bush.” Their style is direct, rudimentary, and heavy as fuck, taking a sledgehammer to your sensibilities with super thick death grooves, utterly unintelligible garbage disposal vocals, and relentlessly pounding drums. It’s the kind of song that pummels you and leaves you feeling like you need a long shower at a disinfecting clinic. “Tunnel Rat” swings close to Barnes-era Cannibal Corpse with corkscrewing riffs and stop-start tempo shifts and it shakes you up. The band’s low-tech Neanderthal style works well on these cuts and especially on the ode to napalm, “Engulfed in Liquid Hellfire” where they sprinkle bits of early days Death-styled guitar work into the mix in between ruining your face with fat grooves. “Spirit of the Bayonet” is a standout due to its strong Bolt Thrower / Just Before Dawn influence and the relentlessly advancing riffs that feel like a tank division you can’t hold back. But when you base your whole battle plan around rudimentary, muddy mayhem, things must be tight and error-free, and some of Mortal Wound’s efforts miss those marks. “Drug Filled Cadaver” is too simplistic and one note, plodding along too long, and “Born Again Hard” is a good death tune run into the dirt by excessive padding, crawling on a good 2 minutes more than it should. Bloat infects several tracks, doing varying degrees of damage, and some songs sound like they get abruptly cut off. I like what they’re selling and want to buy it in bulk, but I still need the individual tracks to hit hard and fast, and the band needs to learn when to fall back. This is a shame, as the 43-plus minute runtime is entirely reasonable and feels just about right. I give them top marks on the use of the movie soundbites though. Sometimes the prevalence of film snippets can be distracting or irritating, but they’re used very effectively here. Especially the way they end this grim-ass album on a futile note. Sam Shriver (Lake of Blood) and Peter King (Teeth, Lake of Blood) drop the groove hammer like Agent Orange with one ginormous riff-cascade after another. Their playing isn’t techy or proggy in the least with the focus on assault and battery, and for the most part, the plan works. Sam also provides vocals, and goddamn, they are nasty and sick. He’s totally unintelligible and operating from the sub-sub-basement, but he fits the theme and music perfectly. This isn’t a band that will light up your synapses with creative twists and turns, but they do their chosen lead pipe brutality quite well. If they could trim their material down a touch and focus on hit-and-run raiding, they’d carpet bomb the death metal map. The Anus of the World is a very dark, primal slog through a horrific period of history, and by forgoing melancholy for savagery, Mortal Wound effectively captures the senselessness and insanity that ruled the day. It has enough shortcomings to keep it from hitting that next level, but the good stuff is quite impactful and the atmosphere is spot on. The Anus inspired me to go watch Apocalypse Now Redux, which is clearly a major time commitment,1 so they did something right here. I’m excited for whatever comes next from Mortal Wound as they have a recipe for disaster that I enjoy. Maybe next time there will be less anus bloat. The horror... the horror... Steel Druhm ..::TRACK-LIST::.. 1. Found Dead in a Bush 05:16 2. Tunnel Rat 03:46 3. The Surf is Gonna Be Bitchin' 00:43 4. Drug Filled Cadaver 04:42 5. One Who Kills & One Who Loves 01:56 6. Born Again Hard 05:35 7. Engulfed in Liquid Hellfire 05:39 8. The Worm Has Turned for You 01:29 9. Spirit of the Bayonet 03:14 10. Even the Jungle Wanted Him Dead 01:45 11. Royally Fucked Forever 05:48 ..::OBSADA::.. Sam Shriver - Giutar, Vocals Mathias Hofmeister - Bass Peter King - Guitar Devlin Baldwin - Drums https://www.youtube.com/watch?v=curvFJxH_Wc SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 7
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-15 19:40:10
Rozmiar: 97.25 MB
Peerów: 10
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Anusy są obrzydliwe...? Przecież są też źródłem przyjemności i nie muszę nawet wspominać o żadnych prawdziwych tyłkach, samo zrobienie kupy jest przyjemne i każdy o tym wie! O tym jest ten album, o poszarpanym skrzyżowaniu całkowitego załamania psychicznego, gdzie obrzydliwe czyny stają się źródłem zepsutej przyjemności... Hmmm, pięknie! No to miłych wrażeń... FA From the start of the sampled introduction to the sadistic battering that follows, this record is a masterclass in well-produced Death Metal that reeks of the 90s brutality while keeping things totally organic. The first minute of this album will churn you into a slime-like ichor with its pulverizing intensity and crushingly tight instrumental hooks. These are topped with gargantuan vocals that will regurgitate any bone matter from your corpse. With a real void in the underground for bands such as this, it seems many are afraid to even try and give such an unforgiving take on extremity, or Mortal Wound intimidate the competition. With atmospherics but nothing short of total carnage at any given moment, you will constantly be in grotesque ecstasy at this abhorrent masterpiece. This is one of those releases where any lover of Death Metal will definitely be satisfied. Unsavory soundscapes delivered with a totally incredible production showcases some of the best songwriting chops this year will hear combined with an unfathomable lust for desecration of all things, living or dead. Monstrous grooves contort with a technical proficiency that is not a pretentious show of skill as much as sonic laceration fired forth with unmistakable excellence. Not only does this harken back to some of the genres most punishing acts, Mortal Wound show they have more than enough personality and songwriting to stand on their own feet as one of the strongest death metal bands of the current day. Hammering furiously until the end, do you think you can withstand this record? Prove it, blast it at full volume and give yourself to this morbid offering... The Vietnam War era was a grim chapter in United States history. The wildly unpopular conflict was fought with questionable ideological justifications in a half-hearted manner, dictated by murky political considerations instead of a desire to achieve real victory. In the end, nothing good came from it and the horrors of the war’s excesses left a stain on the nation. This bleak, bloody conflagration has become potent fodder for nihilistic films and literature, and it makes sense that it serves as the backdrop for the full-length debut by Los Angeles death metal mob Mortal Wound. The Anus of the World is a nasty, odorous slab of groove-heavy OSDM molded from the same brutal thuggery as Sanguisugabogg and the rawest moments of Cannibal Corpse, and this gore-splattered opus is not a place one should venture in search of subtly and nuance. This is a repellant album about a macabre time and the band do their best to immerse you in the blood and terror of it all. Is this something you want to sign up for? Let’s see what you’re made of, maggot! The album is littered with soundbites from Vietnam-themed films like Apocalypse Now, Platoon, and Full Metal Jacket, and the album wastes no time dunking you in a blood-soaked rice paddy on opener “Found Dead in a Bush.” Their style is direct, rudimentary, and heavy as fuck, taking a sledgehammer to your sensibilities with super thick death grooves, utterly unintelligible garbage disposal vocals, and relentlessly pounding drums. It’s the kind of song that pummels you and leaves you feeling like you need a long shower at a disinfecting clinic. “Tunnel Rat” swings close to Barnes-era Cannibal Corpse with corkscrewing riffs and stop-start tempo shifts and it shakes you up. The band’s low-tech Neanderthal style works well on these cuts and especially on the ode to napalm, “Engulfed in Liquid Hellfire” where they sprinkle bits of early days Death-styled guitar work into the mix in between ruining your face with fat grooves. “Spirit of the Bayonet” is a standout due to its strong Bolt Thrower / Just Before Dawn influence and the relentlessly advancing riffs that feel like a tank division you can’t hold back. But when you base your whole battle plan around rudimentary, muddy mayhem, things must be tight and error-free, and some of Mortal Wound’s efforts miss those marks. “Drug Filled Cadaver” is too simplistic and one note, plodding along too long, and “Born Again Hard” is a good death tune run into the dirt by excessive padding, crawling on a good 2 minutes more than it should. Bloat infects several tracks, doing varying degrees of damage, and some songs sound like they get abruptly cut off. I like what they’re selling and want to buy it in bulk, but I still need the individual tracks to hit hard and fast, and the band needs to learn when to fall back. This is a shame, as the 43-plus minute runtime is entirely reasonable and feels just about right. I give them top marks on the use of the movie soundbites though. Sometimes the prevalence of film snippets can be distracting or irritating, but they’re used very effectively here. Especially the way they end this grim-ass album on a futile note. Sam Shriver (Lake of Blood) and Peter King (Teeth, Lake of Blood) drop the groove hammer like Agent Orange with one ginormous riff-cascade after another. Their playing isn’t techy or proggy in the least with the focus on assault and battery, and for the most part, the plan works. Sam also provides vocals, and goddamn, they are nasty and sick. He’s totally unintelligible and operating from the sub-sub-basement, but he fits the theme and music perfectly. This isn’t a band that will light up your synapses with creative twists and turns, but they do their chosen lead pipe brutality quite well. If they could trim their material down a touch and focus on hit-and-run raiding, they’d carpet bomb the death metal map. The Anus of the World is a very dark, primal slog through a horrific period of history, and by forgoing melancholy for savagery, Mortal Wound effectively captures the senselessness and insanity that ruled the day. It has enough shortcomings to keep it from hitting that next level, but the good stuff is quite impactful and the atmosphere is spot on. The Anus inspired me to go watch Apocalypse Now Redux, which is clearly a major time commitment,1 so they did something right here. I’m excited for whatever comes next from Mortal Wound as they have a recipe for disaster that I enjoy. Maybe next time there will be less anus bloat. The horror... the horror... Steel Druhm ..::TRACK-LIST::.. 1. Found Dead in a Bush 05:16 2. Tunnel Rat 03:46 3. The Surf is Gonna Be Bitchin' 00:43 4. Drug Filled Cadaver 04:42 5. One Who Kills & One Who Loves 01:56 6. Born Again Hard 05:35 7. Engulfed in Liquid Hellfire 05:39 8. The Worm Has Turned for You 01:29 9. Spirit of the Bayonet 03:14 10. Even the Jungle Wanted Him Dead 01:45 11. Royally Fucked Forever 05:48 ..::OBSADA::.. Sam Shriver - Giutar, Vocals Mathias Hofmeister - Bass Peter King - Guitar Devlin Baldwin - Drums https://www.youtube.com/watch?v=curvFJxH_Wc SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-15 19:36:07
Rozmiar: 301.26 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Doskonała symbioza klasycznej brutalności MORBID ANGEL i pełzającego szaleństwa PORTAL!!! Basque Country 'corrosive Death Metal' duo PESTILENGTH ascend to a next level of glorious deviance with third full-length - and DMP debut - "Solar Clorex". The follow up to 2021's monstrous "Basom Gryphos", this newest emanation is the most brilliant example yet of the band’s dank mesmeric alchemy and their singular approach to creating total sonic irradiation. PESTILENGTH have conjured an impeccable sequence of tense, cryptic songs-of-decay: grotesque vocals combust, choke and reignite; barbed riffs - each with a sting in the tail - creep, crawl and shapeshift into electrifying violence; merciless rhythms transition from cavern-dwelling churn to jolting frenzy, skewed grooves to pure brutality. Blessed by a stripped-back, almost-live and eminently tangible sound, "Solar Clorex" revels in its peculiar precision - as this viciously hard-hitting, distinctive and cutting-edge band bore beneath the skin to writhe triumphant. ..::TRACK-LIST::.. 1. Intraexsanguination 01:24 2. Neerv 04:12 3. Occlusive 04:29 4. Enthronos Wormwomb 05:27 5. Baleful Profusion 02:05 6. Dilution Haep 04:43 7. Oxide Veils 03:12 8. Choirs of None 04:13 9. Verbalist Aphonee 06:31 ..::OBSADA::.. N. - Drums M. - Bass, Guitars, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=xoDx8TyYLUY SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-07-26 17:48:27
Rozmiar: 103.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Sześć utworów brutalnego death metalu z Poznania. Dla fanów PUTRID PILE, MORTICIAN! 'Supreme Art of Extermination' to trzecie wydawnictwo jednoosobowego brutal death metalowego projektu, które wpadło w moje ręce jeszcze w ubiegłym roku. Mam wrażenie, że w stosunku do poprzednich płyt, w muzykę MASTECTOMY wkradło się nieco więcej przestrzeni. Na szczęście nie idzie śladem ostatniej płyty PATHOLOGY i nie ma tu żadnego melodyjnego pitolenia ani rozlewającej się słodyczy. Ciosy zadawane są miarowo i z wyczuciem, mordercza i bezduszna mechanika selektywnych riffów, została zgrabnie urozmaicona samplami, rwanymi zwolnieniami i porywającą rytmiką. Nie ma tu żadnej technicznej ekwilibrystyki ani zaskakujących pomysłów próbujących przełamywać ramy gatunku. MASTECTOMY stawia na dosadność i prostotę, nie goni brutal death metalowego peletonu. Jest w większym stopniu gatunkowym hołdem i wyrazem fascynacji obraną konwencją – szczerym i udanym, jak się wydaje o coraz większym potencjale. Warto zwrócić uwagę, tym bardziej, że na naszym rodzimym podwórku takiego grania jest jak na lekarstwo. W ogóle mam wrażenie, że brutal death metal jest w Polsce największą podgatunkową niszą i nawet najbardziej topowi reprezentanci takiego grania mało kogo interesują. Maria Konopnicka Mastectomy jest jednoosobowym projektem Adama Nowaka, w którego twórczym słowniku brak terminu „kompromis”. Nawet gdy udaje się w kanonach brutal death metalowego grania zaproponować coś chwytliwego (no, na ile się da…), to jednak nie będzie to nigdy propozycja dla mas. Bardzo chwaliłem na łamach Kvltu Worst Kind of Human – wydany w 2020 album wydawał mi się nie odbiegać bardzo od propozycji tuzów podobnego grania. Może to była ocena na wyrost, ale jednak kompozycyjna i tekstowa bezczelność poparta była siłą nośnych riffów i wystarczyła do wywołania skoku adrenaliny. Mam wrażenie, że zeszłoroczna EP Supreme Art of Extermination nie przebija poprzednika. Zdaje się być mniej wyrazista, ale jednocześnie niesie pewne drobne próby odświeżenia stylu. Całość brzmi nieco bardziej mechanicznie, jakby riffy podszyte były odrobiną zdehumanizowanego, nieco industrialnego charakteru. Nawet jeśli nie takie było zamierzenie, to takie podejście czai się gdzieś w tle kompozycji. Przede wszystkim mamy tu jednak do czynienia z soczystym, wyzbytym ozdobników death metalem, znajdującym się w pół drogi między klasyką a nowocześniejszym podejściem. Nowak nie zasypuje nas setkami pomysłów i szczególną wirtuozerią, ale zręcznie żongluje elementarnymi środkami dla tego typu grania. Zmieniają się w poszczególnych kompozycjach motywy i tempa: nieprzesadnie szybkie, zwalniające, ale nie do ekstremalnie wolnych rejestrów. Skala dynamiki wystarcza jednak, by nie nudzić, choć też nie rzuca nami o ścianę raz po raz. Produkcja jest klarowna, stawiająca na ciężar, ale czasem gubi się czytelność wokalu i nawet jeśli teksty są po polsku, to niewiele z nich wyłapiemy. Takie jednak mogło być zamierzenie. W lirykach, podobnie jak w muzyce, postawiono na prostotę i szczerość. Mastectomy odrzuca fantastyczno-demoniczno-diabelską otoczkę, szukając źródeł zła w nas samych. Polityka, patologie, przemoc – proza życia, chciałoby się rzec. Utwory, do których najlepiej smakuje seta wódki (niekoniecznie schłodzonej, by się dobrze skrzywi) i kawał salcesonu – to właściwie komplement. A dla Adama brawa za konsekwencję. Podziw zawsze dla tych, którym jeszcze chce się dłubać przy tego typu projektach. Paweł Lach ..::TRACK-LIST::.. 1. Twój Chory Świat 02:32 2. BTK 03:47 3. Dzieci Gorszego Boga 04:24 4. Nowy System Porządek I ład 04:14 5. Screw Your Own Feminist 01:15 6. Długie Ramię Praworządności 04:44 ..::OBSADA::.. Adam Nowak - All instruments, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=lCgQCCZgwEM SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-07-22 16:16:02
Rozmiar: 51.91 MB
Peerów: 2
Dodał: Fallen_Angel
|